środa, 25 grudnia 2013

Listy do S.

Chyba czas to wszystko sformułować, pozbierać się, zmienić fryzurę i ruszyć dalej.

Moje Drogie Słoneczko!

Przez 2 tygodnie z Tobą czułam więcej niż z kimkolwiek innym, przez resztę mojego jestestwa. Brutalne, delikatnie żałosne, ale jednak prawdziwe. Przy Tobie rosłam, byłam tą lepszą wersją mnie i przede wszystkim umiałam czuć - za co Ci bardzo serdecznie dziękuję, bowiem od dawien dawna nie zrobiłam czegoś dlatego, że po prostu chciałam.
Uwielbiałam patrzeć jak grasz na gitarze, trzymać Twoją dłoń w swojej, tańczyć tak jakby nie istniał nikt inny. Kochałam z Tobą palić. W wielu sprawach byłeś porównywalny do Marsa i może dlatego mnie tak bardzo ciągnęło, ale byłeś lepszy w jednym aspekcie : chciałeś mnie.
Chyba właśnie dlatego kompletnie nie umiem tego wszystkiego zrozumieć. Uwielbiałeś mnie, nie obyło się kilku minut bez wiadomości od Ciebie, bez nazwania mnie misiem, słoneczkiem, kochaniem.
Mimo głupich dwóch tygodni  chciałeś przedstawić mnie rodzicom, spędzić ze mną sylwestra i najlepiej resztę życia, by zaraz stwierdzić, że jestem jednak za młoda.
Może w jakiś sposób Cię przestraszyłam? Nie wiem.
Jedyne co na razie jestem w stanie powiedzieć to tyle, że nie będę Twoją koleżanką. Zawsze będę miała nadzieję, że sobie uprzytomnisz, że popełniasz błąd. Tym bardziej proszę, naprawdę proszę - nie wracaj do swojej ex. Zostawiłeś ją dla mnie. Proszę, proszę, proszę - nie wracaj do niej.
Nie chcę być przerwynikiem, który się nie udał, jakimś malutkim, nic nie znaczącym eksperymentem nagle przemienionym w koleżankę do palenia i tatuaży.
W związku z tym będzie lepiej dla mnie (bo ty na mnie nie patrzyłeś. zdecydowałeś, że nie pasuję do Twojego życiowego planu i po prostu mnie zostawiłeś nie pytając o mój, nie próbując ich ze sobą połączyć, dążyć do kompromisu. Więc ja też będę egoistką) - jeśli nie będziemy mieli kontaktu.
Nie chcę nic o Tobie słyszeć, nie chcę musieć na Ciebie patrzeć, czytać Twoich wiadomości w stylu "ejj...chcę byś była moją koleżanką". Bo to wszystko, nasze "koleżeństwo" jest po prostu śmieszne.
Jak można nagle przejść do normalnej wiadomości, potem jak nawet nie tydzień temu byłam misiem, kochaniem, jak ustalaliśmy jaki film obejrzymy wieczorem, na co pójdziemy do kina, gdzie na spacer, jak byliśmy naprawdę szczęśliwi? Chociaż racja. Najwyraźniej tylko ja byłam w tym wszystkim zadowolona.
Tylko dla mnie ten czas cokolwiek znaczył.
Więc chcę to skończyć i mimo, że bardzo tęsknię, marzę o tym byś wrócił, byś mnie znów przytulił, pocałował...nie chcę mieć z Tobą kontaktu innego niż klientka - tatuażysta.
Parę tatuaży i więcej się nie spotkamy.

Mój dziadek bardzo schudł, chudnie już od jakiegoś czasu, a ja niby to widziałam, ale umiałam przemilczeć. Teraz jestem w stanie go całkiem objąć, widać jego obojczyki, a czegokolwiek nie założy po prostu na nim wisi.
- Dziadku, żebyś przestał wyglądać jak anorektyk - powiedziałam drżącym głosem łamiąc się z nim opłatkiem i przytuliłam go, czując po kolei każdą jego kość.
Z Babcią też nie jest najlepiej. Powiedziała, że od razu poczuła się dobrze, gdy mnie zobaczyła i natychmiast wpędziła mnie w poczucie winy. Rzeczywiście bardzo rzadko ją odwiedzam i sama nie jestem w stanie podać tego przyczyny. Może mam za mało czasu? Może za daleko, chociaż to tylko 20minut tramwajem?
Kocham moich dziadków. Babcia jest taka ciepła, kochana, zawsze przytuli i da wszystko, nawet jeśli jej samej brakuje. Gdy zapytałam, czy mogę podebrać pierników zaczęła je pakować do reklamówki, a ja w tym samym czasie upychałam je po kieszeniach. Babcia robi najlepsze pierniczki na świecie.
Na kolacji wigilijnej była też moja ukochana kuzynka - Margolcia. Paradowała wdzięcznie chybocząc się w fioletowej sukieneczce, szczerząc się niepełnym uśmiechem, rozdając wszystkim prezenty zebrane po półkach dziadków (3 razy z rzędu dostałam tą samą serwetkę z bombkami, a mój brat pilot do telewizora).
Siedziałam tam uśmiechając się, troszeczkę czując magię świąt i co mnie samą bawiło - myśląc o nim.
Siedziałam z Margolcią na dywanie pokazując jej jak się zakłada na szyję sznury błyszczących korali i widząc jak zachwyca się dziewczynką w lustrze, jak co rusz ściąga i z powrotem zakłada korale myślałam tylko o tym jak ja mu to opowiem. Tworzyłam dla Niego anegdotki świąteczne, a to o tym, jak Margolcia wzięła karpia ze stołu i tańcząc rozsmarowała go sobie na sukience, a to o tym jak Babcia głaskała Dziadka po łysej głowie i nakładała mu kapusty na talerz mówiąc, że może mu to trochę na urodę pomoże.
Myślę o Nim cały czas. Jak się kładę spać, jak wstaję, jem śniadanie, idę na spacer z psem, oglądam jakiś film, rysuję, patrzę na rękę, którą zdobią "Jego" tatuaże. Nie jestem w stanie pozbyć się wspomnień.
Patrzę na kanapę w salonie przypominając sobie jak oglądaliśmy film, a potem on mi napisał, że cały czas chciał mnie objąć, ale jakoś nie miał odwagi. Gotując coś, chcę się odwrócić, spojrzeć na krzesło w jadalni, zobaczyć Go, powiedzieć, by mi pomógł i słyszę Jego śmiech "Ja? W kuchni? Nie ma szans. Wspieram Cię mentalnie".

***

Idę znowu do Niego w sobotę i chyba już wiem co powiem.
Że to się musi skończyć, że nie umiem być jego koleżanką, że w życiu się tak nie czułam..
że jest idiotą, że się poddał, że ze mnie zrezygnował, a ja nie będę patrzyła jak się ugania za innymi dziewczynami, bo mi za bardzo zależy.
Tak, tak - to były głupie dwa tygodnie.
Ale pokazałam mu tą miłą stronę siebie. Gdy nie jeździłam po nim, nie wyśmiewałam co drugiego ruchu, nie wypominałam, tylko wtulałam się w Niego dumna, że mam kogoś takiego.
Pamiętam tego durnego bilarda : stali obok siebie - Mars i On. Pili piwo, śmiali się, grali w grę, której w życiu nie zrozumiem, a ja patrzyłam tylko na Niego. Chciałam Go wiecznie mieć przy sobie, co rusz podchodziłam, by się przytulić, pocałować w jakąkolwiek część ciała, byłam tak niesamowicie dumna za każdym razem, gdy dobrze wcelował bilą.
To tak niesamowicie żałosne, że muszę zerwać z Nim kontakt.
Nie będę koleżanką.

niedziela, 22 grudnia 2013

sztuczne ognie

Przez ostatnie 6 miesięcy czułam się jak lalka. Taka pusta, mała laleczka, która wie co ma robić, ale zwykle i tak wszystko i wszystkich olewa, nic nie czuje, a robi po prostu to co inni uważają za słuszne.
Martwa to dobre określenie chociaż trochę przesadzone, bo przecież nic nie było widać.
Byłam sztucznie szczęśliwa, sztucznie zadowolona, sztucznie się bawiłam, by potem i tak zaraz unikać ludzi i próbować znaleźć się jak najdalej od nich. Bo ludzie są paskudni, patrzą tak jakby wszystko wiedzieli, jakby znali każdy Twój ruch i każde słowo, każdą myśl.
Potem coś poczułam. Coś tak gwałtownego, kompletnie niespodziewanego, coś wspaniale nowego.
Nagle chciałam chcieć. Marzyć? Tak dawno nie marzyłam, by nagle przed snem tworzyć ukochane wizje.
Za każdym razem jak pojawiał się w moich myślach czułam, że rosnę, że jest jakieś takie ciepłe, gigantyczne uczucie rozsadzające mnie od środka. Nie chodzi o bezpieczeństwo, o spokój w jego ramionach.
Chodzi o to, że gdy grał na swoim super casio, przygryzałam wargę mając ochotę znaleźć się na jego kolanach, chciałam po kolei jeździć palcami po każdym z jego tatuaży, być przy nim najbliżej, najczęściej jak się da, tęskniąc sekundę po tym jak się z nim rozstawałam.
Niesamowite uczucie. Tak bardzo mi nieznane, tak płomienne.....
Ale byłam jak sztuczne ognie. Efektowne, błyskające, niby ogień, a jednak nie. Taki, który zgaśnie parę minut po tym jak buchnie najbardziej popisowym płomieniem zostawiając po sobie smużkę dymu.
To były tylko dwa tygodnie - co chwilę to sobie powtarzam.
Co takiego może się dziać w czyimś umyśle przez dwa tygodnie?! Przecież dwa tygodnie to tak kompletnie beznadziejny czas, w którym nie ma jak poznać drugiego człowieka, nie ma jak odetchnąć od jego obecności. Tak gwałtowne, proste słowa. Chcę byś była moją codziennością.
Chciałam. To był ktoś przy kim chciałam się budzić. Z którym żadna sytuacja nie była niezręczna.
Którego każdy czuły gest odganiał wszelkie wątpliwości.
I się skończyło tak samo szybko jak się zaczęło, a ja głupia nie wiem jak mam sobie z tym poradzić.
To żałosne z mojej strony i nie umiem znaleźć żadnego lepszego słowa.
Żałosne, że tak przeżywam człowieka, który zrezygnował ze mnie ze względu na wiek.
Który powtarzając mi, że jestem piękna, cudowna, idealna po prostu mnie zostawił stwierdzając, że możemy się przyjaźnić.
A ja znowu czuję się martwa. Nie umiem nigdzie znaleźć swojego miejsca, nie wiem, czy to zdarzyło się naprawdę, nie umiem powiedzieć, co takiego czuję wobec tego kretyna.
Ale samo to, że jestem w stanie bez bicia, bez naciskania powiedzieć, że coś czuję - gratuluję, Saba.
Całą sobą proszę, by wrócił. By po prostu do mnie wrócił, a potem sama to zaprzepaszczam.
Gdybym mogła cofnąć czas..o głupią godzinę....gotowałabym z nim obiad, śmiałabym się, biłby mnie linijką bo dzisiaj to było jego hobby...ale jestem kretynką.
Wolałam spojrzeć na ten pierdolony telefon, tylko spojrzeć gdy wyświetliło się od kogo dostał pierdolonego smsa i przeczytać "LUNA <3", jego pierdolona była. Z tym pierdolonym serduszkiem w nazwie kontaktu.
I jedyne co wyświetliło się w mojej głowie, to komunikat : uciekaj.
Musiałam uciec. Jak najdalej. Byle już na niego nie patrzeć. Byle sobie więcej nie pozwolić na tak spontaniczne uczucia, jakie do niego żywiłam.
I zachowałam się dokładnie tak jak nie powinnam. Wyszłam pokazując całą gamę mojej niedojrzałości.
Żałowałam sekundę po tym jak trzasnęły drzwi.
Ale tego już nie cofnę.
Po prostu go straciłam. Straciłam kogoś kto sprawił, że poczułam, że żyję, że cokolwiek poczułam, kogoś kto obudził we mnie fizyczność, która skłamana tkwiła we mnie od paru miesięcy.

Zjebałam. Po prostu spierdoliłam po całej linii i już nie umiem i nie mogę tego naprawić.

(obśmiałam się strasznie czytając mój poprzedni post. bałam się powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo pewnie by się coś zjebało. No i miałam rację. Pozwoliłam sobie na szczęście, na jakieś uczucia i teraz muszę za to płacić. ale nie mogę tego żałować. Przynajmniej już wiem, że potrafię coś poczuć. Że to nie jest tak, ze jestem zimną małpą. Po prostu potrzebuję osoby, która to we mnie obudzi)

niedziela, 15 grudnia 2013

oh cudowna samotności!

Kocham moją samotność. Podoba mi się to, że gdy śpię nikt nie zabiera mi kołdry, że na moim cudownym łóżku kładę się w samym środku patrząc w górę, na okno dachowe przykryte cienką warstwą śniegu.
W sobotni ranek robię kawę sama dla siebie i już nikt nie zabiera mi miski z jedzeniem z rąk.
Sporo maluję............................................................................................................................
Te kilka wcześniejszych zdań pisałam te dwa tygodnie temu, jeszcze nie znając pewnego wariata, nie znając samej siebie, nie rozumiejąc własnych potrzeb.
Lubię być sama, rzeczywiście lubię, ale uczę się, że można być samym z kimś. Powoli, bardzo powoli się poznawać, ucząc się swoich pasji, szanować wybory, czekać, czekać i jeszcze raz czekać.
Robić mnóstwo rzeczy razem, ale żyjąc osobno.
Coś takiego kazali zrobić w jakimś z dziwnych pisemek. Zrobiłam. Jedno kółko to ja, drugie to mój partner, to co jest czerwone jest wspólne, reszta jest cudownie samotna. I czegoś takiego będę szukać.


Czy to sprawia, że jestem małpą bez serca, która nie docenia kochającego chłopaka?

***

- Bardzo chcę do Ciebie przyjechać - ledwo wymamrotałam do telefonu czując się naprawdę bardzo źle. Wzbierała się we mnie jakaś nieokiełznana fala, w głowie wirowało, nogi odmawiały posłuszeństwa, a resztki rozumu rozkazywały przesuwać się do przodu, jak najbliżej w stronę toalety.
- Źle się czuję. Oddzwonię - rzuciłam szybko chwilowo odzyskując kontrolę nad własnym ciałem i kiwając głową, udając, że jest ok pognałam do łazienki.
Nienawidzę wymiotować. Nienawidzę tego stanu, tego czystego pijaństwa, odymionego tytoniem, zieleniną Holandii. Bardzo chciałam przestać, ale gdy już zdołałam związać włosy czułam jak biedna toaleta ogląda co takiego jadłam przez cały dzień. Nawet nie będę kłamać, że więcej nie będę pić, ale mniej to chyba dobry pomysł. Nie do końca pamiętam co robiłam do tej 4 nad ranem, kiedy to mój żołądek zrobił strajk.
Byłam w klubie z dziewczynami.
Miałam na sobie sukienkę Kuby, jak najciaśniej spiętą w talii, rajstopy z przezroczystym wzorkiem panterki zaczynającym się w 1/4 uda bawiąc się w udawane pończochy, skórzana kamizelka, cudowne botki z "ombre" obcasem...wystające, gołe ramiona, pokryte tatuażami wyglądającymi jak stempelki.
Nie umiem się do nich przyzwyczaić. W tak szybkim czasie przybyło mi tyle tatuaży...patrzę na własne ramiona, robię coś i nagle widzę kilka pasków w kolorach rasta na małym palcu.
Krzyżuję ręce na piersiach przed lustrem i obserwuję przekręcającą się kotwicę, strzałkę, róże niczym żywe pnące się u góry ramienia.
Wyglądałam ślicznie. ON też tak powiedział. Kusiłam? uśmiechając się do NIEGO, przytulając, poznając JEGO znajomych. Bez zobowiązań. Ja jestem, ON też, ale tak cudownie osobno.
Tak spokojnie, tak bardzo bez żadnego stresu.
Cieszę się, że w tym jestem, że umiem to poczuć.
ON przesuwa delikatnie dłonią po moim ramieniu, głaszcze mnie po włosach, całuje w policzek - a ja czuję.
- Wyglądasz cudownie...bardzo chciałbym Cię pocałować - słyszę raz po raz, gdy jego oddech płynie po mojej szyi i mimo, że chcę jakoś nie potrafię.
Chcę zwolnić. Zwolnić tak bardzo jak tylko to jest możliwe.
Chcę czekać miesiącami na pierwszy pocałunek. Nie chcę u NIEGO nocować. Nie chcę poznawać JEGO rodziców.
Wolniej, wolniej, jeszcze wolniej.


***
Nie jestem gotowa na podsumowywanie tego roku...chyba wszyscy wiemy, że było ciężko :)
Ten rok był jedną, wielką rewolucją.
1. Koniec z Marsem, chociaż zamierzamy ratować naszą przyjaźń. Wciąż nie jestem tego pewna, ale chyba spróbuję. Jest mi ciężko patrząc na niego i jego nową "dziewczynę", ale lżej niż miesiąc temu. Z każdym dniem jest co raz lżej.
2. Miałam Rwl, miałam Gina, miałam przede wszystkim Kubę. Dużo się od niego nauczyłam. I dowiedziałam o sobie. Teraz znowu się z kimś spotykam. Ale już wiem jakich błędów unikać.
3. Mamy nowe mieszkanie, mam idealny, wspaniały pokój w którym aż chce się siedzieć.
4. Mój brat jest głupim nastolatkiem sikającym do butelek.
5. Mama chodzi na randki. W kabaretkach i cielistych szpilkach do małej czarnej, i chudnie na jakiejś super diecie.
6. Mam wspaniałych przyjaciół. Wciąż tych samych. O dziwo - nikt mnie nie porzucił.
7. Jestem świetna z malarstwa.=> 
8. Wciąż jestem świetna z malarstwa.
9. Boję się tego przyznać, bo pewnie coś się zjebie...ale....jestem szczęśliwa? :)
10. I jak na razie nieklasyfikowana z 3 przedmiotów. 

wtorek, 26 listopada 2013

stwierdzenie "nie wychodzi mi nic" est niedomówieniem

Jestem SAMA. Podobno pozytywnie sama, w sensie singielka, bez żadnego przedstawiciela płci męskiej, któremu trzeba odpisywać na miliardy wiadomości, z którego zdaniem trzeba się liczyć, poświęcać czas i pieniądze. Na pytania "masz kogoś?" odpowiadam "nie", słysząc "a na fb masz ustawiony związek",mówię "już nie". Podczas lekcji tylko mi się wydaje, że słyszę wibracje telefonu oznajmiające przybycie smsa, bo przecież nie ma już kto do mnie napisać. Nie muszę golić okolic bikini, bo i tak nikt mnie nie ogląda, farbuję włosy nie zastanawiając się, czy "moje kochanie" zaakceptuje ich nowy kolor.
Jestem SAMA. Samiusieńka, samiuśka. Przy moim boku nie ma kompletnie nikogo.
Kompletnie sobie z tym nie radzę.
W moim życiu zawsze był ktoś, zawsze miałam obiekt westchnień o którym mogłam wymyślać cudowne, romantyczne historie..który zejściem po schodach przyprawiał mnie o natychmiastowy orgazm..do którego mogłam napisać wiadomość w stylu "Dzisiaj zdarzyło się x", którego nazywałam jakimś zwierzątkiem (Żabka, Krewetka)...a teraz nie ma NIC.
Teraz mogę zająć się sobą. Mogę rozwinąć talent malarski, porobić projekty tatuaży, przeczytać książki na które nie miałam czasu i latać w bieliźnie przed wszystkimi ludźmi wokół.


***
Tęsknię za Kubą. Za jego uśmiechem, gdy budził się przy mnie, za jego miękkimi włosami w które tak lubiłam wplątywać palce. Brakuje mi rozmów z nim, jego cudownego, ochrypłego głosu pełnego ciepłych, czułych słów. Lubiłam to jak mnie przytulał, chociaż jest przecież chudy - tak miękko, ogarniał mnie całym sobą, a nasze ciała choćby nie wiem co zawsze były w tej idealnej, wygodnej pozycji.
Lubiliśmy razem gotować i szło nam to fantastycznie. Te gigantyczne burgery, jego ukochana karmelizowana cebula, kanapki z boczkiem, mnóstwo czekolady i popcornu, gdy siedzieliśmy oglądając filmy na łóżku.
Byliśmy rozleniwieni, czuli dla siebie nawzajem, pełni zrozumienia...Kuba jest wspaniałym chłopakiem.
Naprawdę wspaniałym, może tylko troszkę zbyt dramatyczny. Jak Werter XXI wieku.
Ale dbał o mnie i wciąż dba, moje potrzeby były najważniejsze, moje zdanie...naprawdę mu na mnie zależało.
Tępo przekonuję się o słuszności decyzji. Bo miałam rację. On nie może się przy mnie marnować, musi mieć kogoś kto go pokocha. Dziewczynę, która odda dla niego wszystko. Bo na to właśnie zasługuje, a ja jako emocjonalny niedorozwój nie umiałam tego dać.

***
- Saba? Wszystko w porządku? - usłyszałam za plecami głos. Dość charakterystyczny szczerze mówiąc. Klejący się, nosowy, ni to niski ni to wysoki. Biały. Odwróciłam się z lekko przerażoną miną
- Muszę naprawdę strasznie wyglądać, skoro nawet ty zwróciłeś na to uwagę - stwierdziłam z przekąsem, wycierając wciąż kapiące łzy z policzka i uśmiechnęłam się próbując nadać mojej wypowiedzi bardziej swojski ton
- Miałem czas, by cię poznać. Opowiadaj - mruknął tylko przygarniając mnie do siebie ramieniem i spokojnie słuchając. O wszystkim. O tym, że Kuba, że mi źle. O Dżinie, że źle zrobiłam, o Rwl, że zraniłam, że Mars zranił mnie. Że nic mi się nie udaje. Że chyba po prostu nie umiem kochać. Że mój brat ma głupi, nastoletni okres życia, a moja mama jest w głupiej sekcie i wszyscy po kolei są głupi. A już najbardziej wredna kanarzyca, która nie chciała mi odpuścić, bo od wczoraj miałam nieważną sieciówkę.
Biały słuchał. Kiwał głową nic nie rozumiejąc, ale słuchał. Nie myślałabym, że akurat on to umie.
- Wiesz...kiedyś między nami było inaczej, teraz się zmieniło, ale możesz na mnie liczyć.
Jeśli chcesz towarzystwa, milczenia, pomocy...pamiętaj, że jestem

niedziela, 24 listopada 2013

Listy do K.

Przepraszam. To słowo właściwie w tym momencie nie znaczy kompletnie nic, ale przepraszam.
Przepraszam za to, że nie potrafiłam tego poczuć, że nie umiem kochać. Że związek dwojga ludzi jest dla mnie abstrakcją. Że nie potrafiłam docenić kompletnie niczego, że ciągnęłam to tak długo licząc na moment w którym stwierdzę "Boże, jak ja go kocham!". A nie umiałam z każdą chwilą uświadamiając sobie jak bardzo go tym ranię.
Nie, Kubuś, nie jest mi z tym wygodniej. Czuję się paskudnie, jak ostatni śmieć.
Dawałeś mi radość i szczęście każdego dnia, dbałeś o mnie. Znajdując dla mnie piosenkę, po moim pytaniu "ok ale jak to ściągnąć?" już dawno to dla mnie robiłeś. Wszystkie Twoje działania miały mnie uszczęśliwiać, sprawiać, że poczuję się ważna i kochana. Nikt nigdy wcześniej mnie tak nie traktował. Jakbym była centrum wszechświata, a ja nie potrafiłam tego docenić.
Powiedzieć "to nie ty, to ja" jest straszną odpowiedzią na pytanie "dlaczego?", ale chyba też najlepszą.
Jesteś cudownym chłopakiem. Inteligentnym, wrażliwym, pomocnym. Mogłam na Ciebie liczyć w każdej sytuacji, nie istniały żadne przeszkody bo Tobie na mnie zależało. Idealny chłopak. Troskliwy, czuły, uważny wobec moich potrzeb. Jedynym Kubuś Twoim błędem było to,że się we mnie zakochałeś.
Nie mogę znieść tego jak bardzo Cię skrzywdziłam, zrujnowałam wszystko co tylko można było zrujnować.
Bardzo, bardzo za to przepraszam.
Będzie mi brakowało naszych rozmów, pocałunków na kanapie, wspólnego gotowania, spacerów z psem, frytek, Twojego psa, kina w piątkowy wieczór, wiecznego dotyku, trzymania za ręce. Cudownie przytulasz, chociaż jesteś chudy.
Bardzo przepraszam, że przeze mnie cierpisz.
Chciałabym byś kiedyś to zrozumiał. Nie przeżyłam dobrze tego wszystkiego rzucając się w Ciebie i szukając w Tobie ratunku. To był błąd, bo pociągnęłam Cię ze sobą na własne dno.
Przykro mi, że nie zobaczysz mnie już w tej sukience. Jestem też pewna, że nie odważę się jej założyć.
Przykro mi, ze względu na nasze wszystkie plany.
Uwielbiałam. Tęskniłam. Pragnęłam.
Ale nigdy nie umiałabym dać Ci tego, czego potrzebujesz najbardziej :miłości.
Mam nadzieję, że znajdziesz dziewczynę, która doceni to jaki jesteś, która pokocha Cię najmocniej na świecie, tak jak ja bym nie umiała.
I może to głupie, ale chcę Ci bardzo podziękować : to co mieliśmy było niepowtarzalne, w jakiś sposób, kiedyś doprowadzi mnie do czegoś w czym będę się dobrze czuła, a przede wszystkim prawdziwie.
Przepraszam. Naprawdę z całego serca przepraszam.

środa, 30 października 2013

Obudziłam się z niesamowitą tęsknotą w sobie. Taką, które rozrywa na kawałki od środka, krwawi, boli i sypie solą po własnych ranach. Ściska płuca zabierając oddech, ustom zakazuje wypowiadać słowa .
Ta tęsknota sprawia, że jestem obca we własnym ciele, nieobecna wśród ludzi, oddalona od rzeczywistości. Pełna niepokoju, nieszczęśliwa, na siłę wmawiająca sobie wolność i naturalność.
Nienawidzę tej tęsknoty i tego, że właśnie wczoraj tak bardzo ją odczułam. Tego, że wczoraj odżyła z tak niesamowitą siłą całkowicie zajmując każdą komórkę mojego ciała.
Tęsknię za głosem, bezpieczeństwem tak naiwnym i nieprawdziwym, w które ja wierzyłam - reszta wiedziała, ja głupia nie. Tęsknię za zrozumieniem, swobodą, męskością, prostackimi zachowaniami rodem z taniej komedii, za mieszanką siły i czułości.
Tęsknię. I boli tym bardziej, tym silniej, gdy wiem, że on nie.
Gdy jedyne co wspomina o naszym rozłamie to "Szkoda, że nie ma Saby. Nie ma mi kto masować stóp".

***

"Jesteś tym, czego szukam. Szczerym uczuciem, swobodą, szczerością, otwartością, jesteś ciepłem, pięknem naturalnej urody. Nie jesteś wymuszona i nic nie robisz na siłę. Budzisz się przy mnie, w rozciągniętej piżamie milcząc , a ja zadurzam się w Tobie coraz bardziej i bardziej. Chciałem zatrzymać tę twarz dla siebie. Wzrok, który prosił bym został, ta dziecięca niewinność i blask. Jestem dumny z tego, że mam taką wspaniałą, ładną i uroczą dziewczynę"
Tak bardzo na niego nie zasługuję. Bardzo chcę, by był przy mnie, bo gdy jest - nie pamiętam. Liczymy się tylko my. Nasze śniadania, nasze wstawanie o 12, szybsze oddechy, gdy jak para nastolatków całujemy się na ławce w parku. Dobrze mi z nim. Nieswojo, ale dobrze. Nie czuję się do końca pewna, raczej wciąż nieśmiała, stanowczo gruba przy jego anoreksji. Mam tylko nadzieję, że nauczę się tego jak być przy nim w pełni szczęśliwą. Chciałabym bez żadnego myślenia być po prostu jego. Bez żadnego "ale" w głowie. Bez tego paskudnego poczucia, że coś jest źle, że to nie moje miejsce. Bez tego jak bardzo odczuwam brak dawnego trybu życia.

***
Spojrzałam od niechcenia na telefon czując wibracje w kieszeni i z dziwnym spokojem odebrałam.
- O! Odebrałaś! - usłyszałam jego głos, pełen wspomnień, zdziwienia i delikatnie się wzruszyłam, a w środku zatlił się cichutko płomyk nadziei. Może coś wróci?
- No, słucham - odpowiedziałam cudem zachowując oschły ton
- Jesteś dzisiaj zajęta? - zapytał jak jakiś mały chłopiec, który coś zbroił. Jakby się stresował rozmową ze mną, chociaż z doświadczenia wiem, że Marsowi stres jest przecież obcy.
- Nie wiem, a coś się stało?
- Nie chciałabyś wpaść? No wiesz, na jakąś kawę, albo herbatę? - kontynuował nie zmieniając wydźwięku rozmowy, a ja siedziałam na kanapie zaciskając wolną dłoń na spódnicy. Bardzo tego chciałam. Chcę.
- Czegoś potrzebujesz? - nauczona doświadczeniem niestety zdawałam sobie sprawę z tego, że on się odzywa, gdy czegoś chce.
- Towarzystwa
Jestem kompletnie rozczulona, rozwalona na kawałki własnymi odczuciami i rozsądkiem. Marzę o tym, by go chociaż zobaczyć, porozmawiać, dowiedzieć się co u niego. Odzyskać go.
Ale po pierwsze nie zamierzam ryzykować. Sama jestem teraz zbyt krucha by się na to narażać, wciąż niepewna własnych uczuć względem Kuby mimo świadomości, że jest dobrym wyborem, że sprawia, że znowu żyję. Jestem zbyt łatwym celem dla Marsa.
Po drugie : skrzywdził mnie bardziej niż sama jestem w stanie o tym mówić.
Nie chcę go.
Chcę się nauczyć żyć z Kubą.

czwartek, 24 października 2013

jump

Spałam. Spokojnie, w ciepłym łóżku, tuż obok mojego chłopaka, a może już nie? Może mnie już zostawił i poszedł do pracy? Nie wiedziałam tego dopóki nie otworzyłam zaspanych oczu. Obok mnie leżała spora, włochata kulka merdająca ogonem, z gigantycznymi, przenikliwie błękitnymi ślepiami, z tym swoim warczeniem, szczekaniem, gdy tylko pojawił się ktoś, kto potrafi ją wyprowadzić na spacer, lub dać jeść.
Więc Kuby nie było. To czasami dziwne jak bardzo mi go brakuje, jak okrutnie tęsknię za chwilami spędzanymi właśnie z nim na kompletnie banalnych rzeczach. "Prości ludzie się tak bawią" - skwitowała jego przyjaciółka, ale ja tak lubię być prostym człowiekiem!
W piątek wieczorem byliśmy w kinie. Dla niego - norma, a ja ostatnio byłam w kinie z chłopakiem w podstawówce i opierało się to na kompletnie innych zasadach. Siedziałam w 6 rzędzie popularnego kina, oglądałam horror w dniu premiery trzymając mojego chłopaka za rękę, ściskając ją mocniej za każdym razem gdy się bałam, jedząc popcorn, dumnie mówiąc "poproszę zestaw dla dwojga". To najprostsze i najwspanialsze uczucie pod słońcem, gdy szczęśliwa całowałam go raz po raz w policzek nie mogąc się od tego powstrzymać. Lubię łapać te spojrzenia dziewczyn. Gdy kogoś poznajemy, jest ten pierwszy kontakt, ona patrzy na niego, a on na mnie łapiąc mnie za rękę i bezczelnie demonstrując "JESTEŚMY RAZEM".

***

Spotkałam JĄ. Chociaż wcale nie jestem tego pewna. Miała zaledwie podobne rysy twarzy, charakterystyczne, długie, proste, ciemnoczerwone włosy, perlisty, szczebioczący mi jeszcze w głowie długo po tym jak go usłyszałam śmiech.  Wciągnęłam mocno powietrze zaciskając oczy, byle tylko na nią nie patrzeć.
Bo jest mi wstyd. Czuję się jakbym była sekretarką sypiającą ze swoim szefem i nagle przychodzi do pracy jego żona. I ONA jest tą żoną. Nie mam odwagi na NIĄ wymyślić, żadnego pseudonimu nawet.
Wstydzę się strasznie.
Nie wiedziałam, że to ten poziom. Nie wiedziałam, że ONA przychodzi do Marsa, poznaje jego kolegów i pół świata wie o tym, że hmm... są parą? spotykają się? Coś pośrodku tego. W życiu nie wpadłabym na to, że zaraz po tym jak przepieprzył mnie pod każdym kątem idzie z NIĄ na romantyczny spacer, trzymając JĄ za rękę, tą samą dłonią, którą przed chwilą robił mi dobrze. To była DZIEWCZYNA o której wiedziałam tyle, że ją lubi i kilka razy się z NIĄ widział. Nie miałam zielonego pojęcia, że to jest aż tak poważne.
Czuję się teraz trochę jak szmata. To ja byłam tą drugą, przez dobre 3 miesiące JĄ ze mną zdradzał.
Dlatego właśnie, gdy przechodzi obok - ja patrzę w ziemię.
Bo jest mi naprawdę bardzo wstyd, że kogoś w taki sposób skrzywdziłam.

***

Czuję się tłusta. Jak słonica waląca w podłogę, z każdym ruchem przez moje ciało przechodzi fala tsunami złożona z tłuszczu. Czuję się gruba. Co jest śmieszne bo patrząc w lustro : wiem, że nie jestem.
Wagowo : schudłam 2kg. Więc czemu nagle jestem święcie przekonana o moim olbrzymim zadzie?

wtorek, 15 października 2013

przeszłość między nami

Widziałam już jak idzie z daleka, wysoki, o całkiem ładnej budowie, w beżowym puchatym swetrze do którego zawsze chciałam się przytulić, ale nigdy nie miałam okazji. Westchnęłam ciężko pod nosem ni to zrozpaczona tym, że to wszystko już naprawdę nie wróci, ni to smutna tym, że sama siebie w tej sytuacji postawiłam. To ja się uwięziłam w czymś zwanym "związek", by po raz pierwszy od miesięcy spotkać Marsa, skinąć głową i powiedzieć "cześć". Odezwał się (jak zwykle) bo czegoś potrzebował.
Gdy już załatwił co musiał, wrócił na chwilę i usiadł ze mną na schodach. Przez chwilę miałam go przy sobie.
Nie kochanka, partnera, seks transformersa...miałam przy sobie przyjaciela z którym śmiałam się na schodach mojej szkoły jedząc czekoladę.
- Oh, mówisz, że nie masz miejsca w szafie? Jak mi przykro - uśmiechnęłam się szeroko, by zaraz udać rozżaloną minkę i zaraz schowałam głowę we własnych ramionach, kuląc się w sobie zaskoczona, że pozwoliłam sobie na aż taką bezpośredniość.
Po zaledwie chwili wszystko się rozpadło, jednocześnie ja powiedziałam "mam matematykę", on : "mam wykład" i zniknął.

***

Czuję, że się pospieszyłam i odrobinę żałuję? Że nie dałam sobie czasu na to, by po tym wszystkim odetchnąć, na nowo ten oddech złapać i ruszyć przed siebie. Na siłę rozkazałam sobie walczyć, a to z Rwl, a to z T. a to teraz z Kubą. 
Naprawdę go lubię, czuję się przy nim lekko, spokojnie. On jest taki uroczy, romantyczny...w końcu, w wieku prawie 19lat czuję jak to jest mieć chłopaka i co ranek czytać "dzień dobry kochanie".
Jest ktoś kto na mnie czeka, kto mówi "dobrze Saba" na wszystkie moje pomysły.
Ale z drugiej strony zachowuje się kompletnie jak dziecko, boi się przeszłości i nie potrafi się z nią pogodzić. Związek aktualnie to dla mnie przedszkole, w którym ja jestem przedszkolanką, a mój chłopak 4latkiem, który właśnie zaczyna czytać. Jest mi tym dziwniej i tym ciężej, że nigdy takiej sytuacji nie miałam i pewne sytuacje, chociaż nie wszystkie są dla mnie nowe.
Z Marsem mimo, że nie byliśmy razem, gdy coś się działo nie tak rozwiązywaliśmy to wspólnie, próbując sobie nawzajem pomóc, nie wstydziliśmy się swoich problemów. Kuba natomiast uparcie powtarza "to mój problem. zrobię to SAM". A przecież jestem z nim. I chcę być w każdej sytuacji.
Z Kubą brakuje mi błysku.

***

Siedziałam pod śpiworem spoglądając to na niego, to na moją przyjaciółkę i nosiło mnie, nie wiedziałam, co zrobić, co powiedzieć, by było ok. Ni stąd ni zowąd widziałam go już po raz drugi tego dnia, nie ukrywajmy - sama tego chciałam, przecież wiedziałam o której wraca do domu, a jednak tam siedziałam marząc o tym, by było chociaż w połowie jak dawniej.
- Ładna spódniczka - powiedział ni to do mnie ni to do monitora, podczas, gdy ja wypinałam się i wierciłam próbując zapiąć do końca plecak. Wmurowało mnie i podniosłam oczy patrząc prosto w jego. Teraz jak o tym myślę, to wiem, że wmawiałam sobie to co w nich zobaczyłam : tęsknotę? ból? tą jego kochaną figlarność? Między nami zostało pewne napięcie erotyczne.
I to wszystko.
Nie umiem na Niego spojrzeć jakoś inaczej, jak na przyjaciela bo tyle razy mnie zawiódł...porzucił dla ukochanej dziewczyny, by zaraz po jej utracie zamiast po prostu wrócić, gdy czekałam wciąż z otwartymi ramionami, on rzucił się w wir imprez i zabaw z jakimiś gówniarami.
I gdy ja prosiłam, by wrócił on był zbyt ślepy, zbyt głuchy by zareagować.
Teraz już na to wszystko za późno, choć cała sytuacja boli dalej.
Czuję się tak jakbym wyszła za mąż, z rozsądku i na moim horyzoncie pojawił się dawno niewidziany kochanek. Przyspieszyliśmy z Kubą i teraz zamiast być wolną i szczęśliwą, jestem po prostu w klatce.

poniedziałek, 7 października 2013

delikatnie mówiąc...






Byłam troszeczkę nietrzeźwa, z szerokim uśmiechem na twarzy patrzyłam na nasze splecione ze sobą dłonie, na jego twarz z ni to ogoloną ni to nietkniętą brodą, na biały tunel, który nieustannie głaskałam jadąc autobusem w końcu do domu.
Łaziliśmy sama do końca nie wiem gdzie,z  ludźmi których poznałam zaledwie chwilkę wcześniej, z jego ludźmi przede wszystkim. Poznałam go lepiej. Zachwycona patrzyłam jak tańczy z Markoską, w tej swojej dziwacznej czapce, jak co chwila na mnie patrzy, a jego oczy są przepełnione pragnieniem, czułością i chęcią dawania nam wszystkiego co najlepsze. Na pewno nie jestem do tego przyzwyczajona i cała sytuacja nie jest dla mnie łatwa. Ktoś o mnie dba, troszczy się, chce żebym była szczęśliwa, przedkłada mnie nad wszystko inne i próbuje na mnie poczekać..

- Dobrze mi przy Tobie...- zaczął mrucząc mi do ucha. Kuba leżał za mną przytulając mnie do siebie, a wolną ręką odtrącając psa, by w końcu przestał lizać mnie po nodze i dał nam spokój. Lubię jego głos (Kuby, nie psa) Niski, zachrypnięty, idealny do seks telefonu., to taki głos od którego przechodzą dreszcze, on się odzywa, a ja szeroko otwieram oczy i błagam o więcej, niech nie przestaje.
Ciągnie nas do siebie, jesteśmy delikatni, uważni, powoli uczymy się siebie na pamięć.
Znów czuję. Zagryzam wargi i drżę czując jego cierpliwe dłonie na moim brzuchu, udach, na ścieżce od biodra, przez talię, aż w górę, gdzie delikatnie zahacza o biust wsłuchując się w mój przyspieszony oddech. Przyciska mnie mocno do siebie, całuje kark, łopatki, pozwala mi odetchnąć tak jakby pytał o moją zgodę. A ja ją wyrażam. Bo już od dawien dawna się tak nie czułam. Bezpieczna w jego ramionach, chciana, gdy on sunie ustami po mojej szyi, twarzy, aż w końcu dociera do biustu. Przygryza sutki, przejeżdża językiem po całej powierzchni, dłońmi jeździ po udach, a ja wyginam się w jego stronę prosząc o więcej.
Śmieję się siedząc na nim i przyciągając do siebie, wsuwając palce w jego włosy, uważnie sunąc palcem po konturach tatuażu..
- Nie wiem co ty mi robisz, jak to robisz...- mówił dalej, a ja się rozpływałam pod jego dłońmi, wsłuchując się w jego głos, delikatnie całując, badając co mogę, a czego niekoniecznie.


Myślę czasami o tym jak bardzo to nie jest moje miejsce. On potrzebuje dojrzałej, cudownej dziewczyny, która da mu wszystko czego on zapragnie, a nie brunetki w swetrach jedzącej 5467 czekoladę i zmuszającej się do robienia prac na przegląd (naprawdę muszę się cholera za to zabrać, bo się w życiu nie wyrobię).
Niczym na niego nie zasłużyłam.

I hmmm... kocham te zdjęcia i mówię wszem i wobec : hej, to ja Saba, a to mój chłopak.



Pewnie też zapomniałam wstawić coś z pleneru :








niedziela, 29 września 2013

"w związku z użytkownikiem ... "

Mój ukochany blog zmieni się teraz w jedną, wielką wylęgarnię płaczu a'propos związków.
Wcale nie dlatego, że nie lubię Kuby! Wręcz przeciwnie - uwielbiam go z wzajemnością, lubię z nim rozmawiać, śmiać się, snuć marzenia o wspólnym bistro o nazwie BISTRO KOA, budzić się z twarzą na jego tatuażu umieszczonym na torsie i widzieć jak na mnie patrzy. Z czułością, przywiązaniem, zapalają mu się takie śliczne dwa słoneczka i patrzy się z szerokim uśmiechem, a ja mimo zachwytu czuję się tak jakby ktoś zakładał mi obrożę na szyję.
Również, jeśli miałabym zrobić Listę 10 najgorszych przeżyć 2013 roku, to zaraz po sytuacji w której Mars mnie porzuca, albo tej w której kobieta wręcza mi mikroskopijną pensję za milion godzin pracy byłoby ustawienie związku ma facebooku. Niby tego chciałam, niby się cieszyłam i podekscytowana mówiłam Kubie, by rzucał monetą, że on jest mężczyzną i ma to zaznaczyć, a teraz ta okrutna nalepka na moim profilu pt 'w związku z użytkownikiem", ta zmiana statusu związku z 23 komentarzami w stylu "gratulacje", "szczęścia" etc., te cholerne 54 osoby lubiące owy szajs... jestem przerażona jak patrzę na to wszystko, uwiązana, bez możliwości ucieczki. Teraz już każdy wie, że mam chłopaka, że jestem zajęta, i mimo, że przecież nie lubiłam całować się z przypadkowymi ludźmi, nie zdradzałam nawet bałwana z którym nie byłam - miło było pomyśleć, że mam taką możliwość. Poza tym związek niesie za sobą mnóstwo konsekwencji o których nikt mi nie wspomniał.

1. WSZYSTKO  jest wspólne. Jak się dzisiaj przekonałam - punkty w grze także. Rano bowiem graliśmy w Diamond Dash, a ja oczywiście przegrywałam, podczas, gdy Kuba bił rekordy. Ja - uroczo się nadąsałam i odwróciłam do niego plecami licząc na słowa pocieszenia, pocałunku i miłe nagrody, a on powiedział, że to są WSPÓLNE punkty, że zdobyliśmy je RAZEM. I może to idiotyczne, ale ja chcę mieć własne punkty, chcę sama przegrywać, wygrywać, a nie dzielić wszystko na pół.

2.
- Jesteście beznadziejni i nietolerancyjni - stwierdziła Markoska, zaraz po tym jak Kuba wygłosił mowę o tym, czemuż to pary homoseksualne nie powinny adoptować dzieci. Obruszyłam się delikatnie, zmarszczyłam brwi i spojrzałam na przyjaciółkę znad książki
- Czemu ja też?! - zaprotestowałam, bo przecież ja w tym temacie nie powiedziałam ani słowa
- To Twój chłopak. Odpowiadasz za jego poglądy

Chyba jestem tym wszystkim przytłoczona. Nie przywykłam do tego, że wracając do domu zastaję w torebce list od Kuby w którym pisze jak bardzo mnie chce i na całą stronę a4 zamieszcza powieść o tym "jak Saba seksownie zaciągała się papierosem". Że drugi weekend z rzędu jest przy mnie, mimo, że mieszka w Warszawie i za tydzień również przyjeżdża. Czuję się bezpieczna i kochana, gdy wiecznie splata swoją dłoń z moją, ale pamiętam Marsa. Gdy leżał na boku, plecami do mnie, a ja się do niego przytuliłam, oparłam policzek o jego łopatki i przerzuciłam przez niego ramię, a on po prawie 3 latach takiego spania po raz pierwszy chwycił mnie za dłoń i zaraz się speszył odwijając palce i po prostu wciąż mnie trzymał tak, jakby moja kończyna stanowiła jego personalną przytulankę.
To było wyjątkowe, z szybszym biciem serca, z ciepłem rozpływającym się po całym ciele.
A to, że Kuba trzyma mnie za łapkę, gdy ja w drugiej mam zapakowany na wynos kubełek Classic z KFC (śniadanie) i idziemy, a ja mu opisuję po kolei wszystkie budowle - to jest normalne.
Im bardziej on mnie chce, im częściej to mówi - tym bardziej ja mam ochotę uciec.
Ale trwam, bo wiem, że warto. Że ostatnie 3 lata były niezdrowe, toksyczne, a ja naprawdę zasługuję na cudownego chłopaka, który będzie mnie kochał, będzie o mnie dbał i przede wszystkim mnie nie zawiedzie.

poniedziałek, 23 września 2013

Niespodziewana miłość, Wisła dziewięciu mostów...

Chyba nie do końca wiem jak mam zacząć to co chciałabym napisać. Zdaję sobie też sprawę z tego, że dawno tego nie robiłam...przede wszystkim dlatego, że nie miałam pojęcia jak to wszystko ubrać w słowa.
Pojechałam do Warszawy, poznałam tłum fantastycznych ludzi, frytki z OKIENKA, lemoniadę z Bułkę/Bibułkę, plaże nad Wisłą i warszawskie domówki. Szczerze zakochałam się w tym wszystkim. W pędzie wielkiego miasta za którym ja stanowczo nie nadążam, we wspaniałych, klimatycznych miejscach pełnych ni to dziwnego rodzaju lansu ni to swobody. Warszawa jest specyficznym miastem i żeby w nim żyć, trzeba być albo osobą psychiczną, albo się tam urodzić. Większość ludzi, których tam poznałam jest właśnie drugiej kategorii. Zaprawieni w boju młodzi Warszawiacy z tunelami w uszach, z uśmiechami na szczupłych twarzach i tym pędem, tą swobodą znaną i rozumianą tylko przez nich.
W stolicy możesz być kim chcesz. Na każdego czeka multum możliwości, jeśli tylko się tego chce i dąży do tego ciężką pracą. Warszawa też wymaga i jednocześnie pobłaża. To takie miasto w którym nikogo nic nie dziwi, gdzie wychodzisz na ulicę w piżamie i nikt nic sobie z tego nie robi, a nawet po drodze spotykasz ludność również w piżamkach. Natomiast większość tak nie umie. Tu jednak warto się pokazać, uśmiechnąć i powyglądać. Nawet jeśli w tym tłumie nikt Cię nie zauważy.
W Warszawie odkryłam, a raczej zostałam odkryta przez Kubę (Nie pasuje mu żadna ksywka, żadne inne imię. Kuba to Kuba). Spontaniczna, naturalna, pełna swobody i zaufania relacja wywiązała się w chwili w której podał mi rękę mówiąc "Hej, mam na imię Kuba". Czysto przyjacielsko, a jednak z ukradkowymi spojrzeniami znad frytek, z delikatnym przesunięciem palca po jego tatuażu, z perfekcyjną zgodnością poglądów, kompletnie innym hobby i identycznym poczuciem humoru.
I ta malutka myśl "To przyjaciel Markosi. Osoba dla Ciebie aseksualna" i ta malutka kartka, którą czytałam tysiące razy, która była moją jedyną lekturą w drodze do domu pociągiem.
Otwierając list od Kuby poczułam się tak jakbym zawsze na niego czekała, jakby wszystko co w nim napisał było dla mnie oczywiste, pełne szczęścia i tego uczucia, którego nie znam i nie rozumiem. Spełnienie? Radość? Zepsuta niespodzianka? Chyba miało to coś z tym wspólnego... i od tej pory jest mój. Kontaktowaliśmy się przez telefon, przez dziwne komunikatory codziennie wymieniając miliony wiadomości, zdjęć, filmików, poznając się i wspólnie marząc jak to będzie, gdy już będziemy blisko siebie. Słuchałam o tym, jak to będzie mnie brał w ramiona, jak będziemy się całować na blacie, jak będziemy rozmawiać i rozmawiać, jeść razem wszystko co się tylko da, zasypiać i budzić się razem.
Spotkaniem byłam przerażona, wróciłam do domu z pleneru w Zakopanem i z uśmiechem zauważyłam w mieszkaniu właśnie Kubę. Był przy mnie. Nie było niezręcznie, nie byliśmy sztywni, chociaż na pewno trochę nieśmiali...Tuliliśmy się do siebie, trzymaliśmy za ręce i przede wszystkim...nie boję się.
Kuba mnie nie odrzuca, jest dla mnie czuły, delikatny i cierpliwy, spokojnie mnie całuje, ale tak, że czuć między nami napięcie. Pierwszy chłopak od dłuższego czasu, który sunąc dłonią po mojej talii wywołuje moje dreszcze i delikatne westchnienie. Chłopak składający na moich wargach subtelne pocałunki, muskający usta językiem, zachłannie przyciskający mnie do siebie w sposób, który mówił "Pragnę Cię, ale zaczekajmy". Po raz pierwszy też spotykam się z tym, że jakiś chłopak o mnie dba. Kuba jest partnerem. Jest Mój. Jest przyjacielem, jeszcze nie kochankiem, ale z pewnością będzie cudowny... i sobie z tym nie radzę. Nie jestem przyzwyczajona do takiego zachowania, do tego, że komuś tak bardzo zależy, że walczy o mnie, przepuszcza wszystkie pieniądze na bilety do Szczecina, ale szczególnie mam problem z tym, że to jest poważne, że wiem na czym stoję. Że dążymy do związku, że oboje tego chcemy, podobamy się sobie, przy nim...przy nim czuję się wyjątkowa, bo jestem sobą. A on mnie dalej obejmuje, gdy smarkam chora w chusteczki, gdy zasypiam, robię herbatę, oglądam TV i pokazuję mu miasto. 

czwartek, 15 sierpnia 2013

doceniam to co czuję, szczęściem koloruję...

Biegłam przez ciemne pole, wokół rozrastały się miliony konopii, unosił się słodki dym zatykający płuca, a ja uciekałam. Nie wiem kto mnie gonił, ale biegłam najszybciej jak tylko potrafiłam okrutnie bojąc się tego co by się stało, gdybym chociaż na chwilę zwolniła. Łzawiły mi oczy, bolały nogi, łapała kolka, gdy tak poruszałam się w zawrotnym tempie, by zaraz spaść.
- Miałam zły sen - wysłałam smsa o godzinie 3:50 wcale nie spodziewając się odpowiedzi i wetknęłam Biancę (mój telefon) pod poduszkę próbując uspokoić oddech. Od kilku miesięcy miałam koszmary. Każdy był różny, ale połączony z innymi dziwnymi aspektami. W każdym śnie były niedźwiedzie, zawsze uciekałam... i zawsze przegrywałam w końcu spadając i ginąc. Poczułam łagodne wibracje pod poduszką i wyjęłam telefon odnajdując na nim smsa.
- Nie bój się, jestem obok - przeczytałam, a szeroki uśmiech wskoczył na moją twarz, gdy z powrotem się kładłam na polowe łóżko. Spokojna, szczęśliwa? Saba? Chyba wakacyjna miłość nagle zaczyna znaczyć więcej niż wakacje. Rwl jest idiotą. Idiotą w rurkach, bluzce w paski, z kolczykiem w uchu i szyderczym uśmiechem, mającym ciętą ripostę na każde pytanie. Wiecznie zazdrosny o moje fantazje z Bednarkiem, ratownikiem z Pobierowa i z Alfiem, paskudnie zaborczy i zajmujący, nie znoszący odmowy...jest skończonym chujem, ale gdy po raz kolejny go budzę w nocy, a on mnie uspokaja słowami, lub usypia mnie grając mi przez telefon na gitarze - wiem, że mnie lubi.


**
Mając szansę na to, by odzyskać przyjaciela w mojej głowie nagle pojawia się pytanie :
- Saba? Chcesz tego tak właściwie? Czy ty tego chcesz?
Wtedy też się zastanawiam jak to tak właściwie było przez te 3 lata, czy my chociaż przez chwilę byliśmy przyjaciółmi? Przypominam sobie jego dumną minę, gdy występowałam na Dniu Liczby Pi, pamiętam jak mnie przytulał, gdy wyprowadzali się dziadkowie i pamiętam jedną chwilę, jak przez mgłę : ja wtulona plecami w Marsa, obejmująca A. i nagle wybuchająca płaczem. To był jeden z niewielu momentów w których pokazałam mu własne cierpienie, gdy tak płakałam nieprzerwanym strumieniem ze złości i bezsilności wgryzając się w poduszkę.
Ale też ile razy słyszałam, że nie przyjedzie bo idzie na piwo z kolegami, gdy ja błagałam, by przy mnie był. Ile było tych apeli na których nie był, przeglądów o których zapomniał, jak często mi odmawiał, nie miał czasu, porzucał mając swoje przerwy.
I teraz, gdy ja rozpaczliwie wołam o powrót mojego przyjaciela, o człowieka, którego kocham i o kogoś, przy kim w końcu poczuję się bezpieczna, przy kim odetchnę z ulgą w końcu czując, że nie jestem sama - on mówi, że nie jest gotowy i potrzebuje czasu.
To nie jest przyjaźń taka jaką miałam z Królikiem, gdy teraz - po schizmie wschodniej, gdzie nawzajem po 10latach przyjaźni próbowałyśmy zniszczyć sobie życia, nie wiem...ale chyba niezależnie od tego co się wydarzyło mam naiwne przeczucie, że gdybym poprosiła ją o pomoc - byłaby przy mnie.
Marsa i mnie nie da się porównać do mojej relacji z A., która tłucze się kilka godzin z Warszawy pociągiem, bo stwierdziła, że coś jest nie tak, że jej potrzebuje i, że ona przyjedzie by się ze mną nawalić jak stodoła (obawiam się też, że nigdy jej nie powiedziałam jak dużo znaczyło dla mnie to, że przyjechała aż ze stolicy, na tę jedną noc, by po prostu sprawić, że zapomnę o tym co się dzieje).
Mam też Markosię, która biła mi brawo z każdym następnym krokiem postawionym ku ludziom, która ma mnie serdecznie dość, a i tak odbiera każdy telefon godzinami słuchając mojego płaczu.
Rolcia, która niezależnie od stanu naszej relacji (zaraz po moim "dobra, spierdalaj") dzwoni, pyta co u mnie i za każdym razem leciała ze mną po test ciążowy.
Mandarynka  każdy mój wybryk kwitująca : "Saba, jesteś Sabą. Właśnie przez to masz pełne prawo do tego co robisz i przy okazji usprawiedliwienie".
Hiszpanka pijąca ze mną przez FB, mimo iż jest w durnym Madrycie wciąż uważnie śledząca moje poczynania, a gdy już jest obok...jest tak jakby zawsze była i nigdy w tym cholernym Madrycie nie mieszkała.
Bambi i Kejti pozwalające mi na chwile zapomnienia.
PG kochający mnie całym swym pedalskim jestestwem, słuchający (z wzajemnością) o wszystkich erotycznych perypetiach i dbający o moje dzienne zapotrzebowanie na M&M'sy.
Wydaje mi się, że największa różnica między tymi ludźmi, a Marsem polega na tym, że im zależy. Że oni za mną tęsknią, gdy mnie nie ma, że pamiętają o mnie, kochają mnie i jakbym przez przypadek wyzionęła ducha, to całą grupą by mnie wytargali z grobu, przywrócili do życia i zlinczowali za to, że odważyłam się ich zostawić.

(Mój Boże...przeczytałam to sama sobie i nie wiem jak mogę być tak niewdzięczna.
 Z jednej strony czuję się tak jakby Mars był całym moim światem i nie zauważam ludzi, dzięki którym tak naprawdę jestem wciąż w jednym kawałku. Z drugiej strony...kocham tych ludzi i, gdy mam chociaż część przy sobie - żyję bez Marsa. Nawet całkiem nieźle...więc skoro nie chce...nie musi wracać)

wtorek, 13 sierpnia 2013

rób co musisz, tańcz do woli











- Ty to musisz mnie lubić za te pobudki, prawda? - błysnął uśmiechem całkiem przystojny 23letni pan robiący nam mieszkanie, wparowując do mojej sypialni z wiertarką o godzinie 7 rano. Uniosłam jedną powiekę i skrzywiłam się słysząc jak upierdliwy hałas wdziera się do moich uszu. Spałam na dwóch karimatach, śpiworze i czterech kocach, a i tak czułam jak boli mnie dosłownie wszystko, gdy tak się przymusowo podnosiłam.
- Uwielbiam. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia - odgryzłam się i poprawiłam koszulkę udającą piżamę tak, by chociaż przez chwilę zakrywała mój biust.
Nasze mieszkanie to na razie ruina. Idzie w dobrym kierunku, ale nie polecam budzenia się na betonie, z włosami w białym pyle spowijającym każdy kąt, a w tym wszystkie moje rzeczy (przed wyjściem z domu robimy wielkie trzepanie - bez dwuznacznych skojarzeń proszę), poza tym w łazience zamiast drzwi jest zawieszona (dzisiaj o 7) różowa zasłonka prysznicowa, lodówkę ostatnio widziałam odwiedzając Rudą tydzień temu, a obiadki gotujemy na dwupalnikowej kuchence. Jeśli je w ogóle gotujemy, bo zwykle się stołujemy w McDonaldzie, KFC i tych wszystkich innych gównach.
Trochę przykre, że po miesiącu w przyczepie, gdzie jedyne o czym marzysz to wygodne łóżko, świeża pościel, telewizor i sok pomarańczowy prosto z lodówki trafiasz do karimaty położonej na betonie i soku, który pół dnia leżał w wannie by się schłodzić.

***

- Bardzo Ci się spieszy? - zapytał z dziwnym uśmiechem tatuażysta, stanowczo nade mną górując z tym swoim malutkim kalendarzykiem
- Nie, właściwie jak najbardziej mogę się z tym oswoić - odpowiedziałam udając pewną siebie. Człowiek gasił mnie przy każdej wizycie traktując mnie jak głupią gimbuskę, która przychodzi z kartą kredytową tatusia, w vansach, zimowej czapce przy 35stopniach i mówi "chcę jaskółki, obok znak nieskończoności, a nad tym wszystkim napis "belieber". Nie mam pojęcia, czemu za każdym razem (aż drugim) przychodzę właśnie do niego.
- Więc jutro na 12 - powiedział szybko trzaskając kalendarzykiem i wracając do robienia tatuażu na plecach jakiegoś gigantycznego harleyowca.
Było to trzy dni temu, więc aż od dwóch dni moje żebra zdobi napis "Let it die" pisany krojem litery zwanym "coca-cola style". Bardzo bolało, ale masochistycznie wydaje mi się, że za krótko.
Musiałam po prostu odreagować to wszystko, w końcu poczuć coś fizycznego, coś co pozwoli skupić mi się na innym bólu..no i oczywiście tatuaże uzależniają. Od pierwszego wejrzenia pokochałam tą słodką igiełkę raz za razem wbijającą mi się w skórę i pozostawiającą na niej wieczny ślad. Sama jestem swoją historią, wspomnieniami, poglądami...


***

- Saba. Czy ty płaczesz? - zapytał ledwo artykułując słowa przez śmiech Rwl i zabrał moje dłonie z twarzy. Płakałam jak głupia, ciurkiem leciały mi łzy po twarzy, gdy patrzyłam jak miś Ted umiera na ławie w salonie, a Mila Kunis przykrywa go prześcieradłem. Siedziałam w piżamie, z mokrymi włosami patrząc tępo w ekran i rozpaczałam nad chwilową śmiercią pluszowego, ale gadającego misia, a Rwl zachowywał się tak jakby w  życiu lepszego kabaretu nie widział.
- Jestem wrażliwa i płaczę, powinieneś stwierdzić, że to urocze i mnie przytulać! - zawyłam okrutnie wycierając mokre policzki w kołdrę.
- Saba, ale on za chwilkę znowu będzie wciągał koks, brał blondynkę na tyłach sklepu spożywczego i wszystkich wkurwiał - łagodził chłopak, ale to nic nie dawało. To naprawdę nie moja wina, że takie idiotyczne momenty mają tak wspaniale wzruszające momenty. Rwl przysunął się bliżej i objął mnie ciepłymi ramionami, by zaraz zacząć obcałowywanie każdej części mojej twarzy. Delikatnie, ale dziwnie niecierpliwie muskał wargami policzki, czoło, nos, brwi, brodę, aż w końcu usta zachłannie się w nich zatapiając. Uwielbiałam się całować, ale teraz? Gdy zastanawiam się co i jak mam robić? Gdy nie jestem z Rwl tak dopasowana jak z Marsem, całowałam kompletnie nieznane usta...nie wiedziałam jak mogę się ruszyć, jak mam dotknąć, co jest dopuszczalne, a co nie. Z Marsem bez zastanowienia siadałam mu na kolanach, przygryzałam, ssałam i lizałam jego wargi z nieschodzącym uśmiechem z twarzy, a teraz czułam się znowu jak głupia 14, która ma zaraz mieć swój pierwszy pocałunek i ni chuj nie wie jak się do tego zabrać.
Rwl przesunął dłonią po moim kręgosłupie, szorstką, dużą dłonią, niecierpliwą i nachalną, a ja powoli zaczynałam to czuć. Ciepło drugiego ciała, przyjemny dreszcz, szybszy oddech, gdy był nade mną wciąż mnie całując, a moje palce wsuwały się w jego ciemne włosy, ramiona owinięte wokół mojej talii, gdy jego usta rozpoczynały wędrówkę po mojej szyi i dekolcie.. i nagle stop.
Jakby między nami wyrosła gigantyczna bariera, a ja wysunęłam się spod niego i usiadłam po turecku zakrywając się kołdrą.
- Przepraszam- mruknęłam tylko i odwróciłam się, by już móc spokojnie iść spać. I ostatnie co pamiętam przed zapadnięciem w sen była modlitwa, by już mnie więcej nie dotykał.

***


Mam taki delikatny apel to pewnego elitarnego grona czytającego mój blog, a następnie wypominającego wszystkim ludziom wokół moje posty...W razie jakichkolwiek uwag proszę się zwracać do MNIE, a nie do Marsa, Markosi, A., Rolci, Kitki, Rudej i wszystkich osób które tu wymieniam. Piszę to bez ich pomocy, więc po co im zawracać łebki?
Poza tym mam pytanie :

PRZEZ 3 LATA BYŁAM WIERNA JEDNEMU KRETYNOWI, WIĘC CO CZYNI MNIE DZIWKĄ? 

niedziela, 4 sierpnia 2013

xxx

Dobra, dostałam wyzwanie, które z całym moim brakiem serca podejmuję. Nie mówię, że będzie łatwo, bo kto normalny jest w stanie wypisać wszystkie swoje marzenia w jednym poście?

Zacznę od marzeń najbardziej przyziemnych, okrutnie suchych i tandetnych, które pojawiają się, gdy widzę reklamę w telewizji, internecie, wystawę sklepową lub, gdy widzę to coś u koleżanki, kolegi.
Uważam też, że absolutnie nie należy umniejszać wagi tych marzeń, a nawet myślę, że są ważniejsze od reszty. Ponieważ są to marzenia najłatwiejsze do spełnienia. Miesiąc na tatuażach z henny i już kupujesz białe Vansy na przecenie za 153zł, wymarzonego, zielonego shuffle i biały sweterek, portfel, który i tak jest cholera wadliwy i parę innych kompletnych bzdur, które mogłabym olać, ale po co skoro mogę rozpieprzyć całą wypłatę w jeden dzień?
Chciałabym mieć ramoneskę, taką śliczną butelkowo-zieloną, tłum białych tshirtów, długie spódnice (musztardową, szarą i miętową), butów właściwie nie potrzebuję. Jestem jedną z tych osób, które szpilki i koturny trzymają na półkach, a na co dzień wystarczają mi baleriny, lordsy i trampki.
Marzę o tym, by przy biurku postawić pięknie modelowane, plastikowe, białe krzesełko zawinięte z kawiarni na Starym Mieście (jeszcze nie opracowałam planu kradzieży, ale zrobię to i krzesełko stanie w swoim prawowitym miejscu), a na chwilę obecną marzę o normalnym śniadaniu. Bardzo bym je chciała zjeść, ale zaginęła w tym burdelu mozarella, mleko oraz chleb, a z braku pieniędzy bez sensu iść do sklepu.
Musli i paluszki o smaku zielone cebulki zapijane sokiem pomarańczowym nie są złe.
Cholera, miałam się rozpisać, że potrzebuję koszuli w kratę, neonowych sandałków i miliona bransoletek, a tak naprawdę nic takiego nie chcę i nie potrzebuję, więc przejdziemy do marzeń średnich.

To takie niespecjalnie wygórowane marzenia, które mogłabym spełnić, gdybym się trochę postarała, marzenia, które po prostu zależą ode mnie, a nie od tej dziwnej siły, która mi tylko utrudnia życie.
Chciałabym mieć skończone, cywilizowane mieszkanie. Chciałabym móc pojechać do Rewala i siedzieć z Rwl i dziewczynami kolejny miesiąc, obijając się, zapominając, będąc wolną i szczęśliwą. W miejscu, które jest kompletnie nowe, z którego nie mam przykrych wspomnień, w którym nikt mnie nie zna, dzięki czemu mogę iść bez stanika do sklepu, pływać o 3 w morzu, pić drinki z plastikowych kubków pod wielorybami, całować Rwl na ławce i nie martwić się o to, że zaraz to ktoś zobaczy i rozpocznie się gadanie o tym, jak to szybko się pozbierałam. Tak. Chcę do Rewala.
Chciałabym zapomnieć o Marsie i jednocześnie marzę o tym, by wrócił. W tej kwestii chyba sama nie jestem pewna swojego stanowiska, natomiast chętnie bym się dowiedziała, dlaczego człowiek, dla którego zrobiłabym wszystko, którego byłam tak strasznie pewna z dnia na dzień mnie zostawił i wrócił do swojego radosnego, beztroskiego życia bez ani jednego wspomnienia o mnie.
I teraz poleci szybka lista : chcę być blondynką (ale niestety mam taki typ urody, że żaden kolor poza ciemną czekoladą do mnie nie pasuje), chciałabym mieć kolejny tatuaż, być bogatą, mieć prawo jazdy i samochód, albo chociaż skuter, chcę kawy, tortu bezowego, smażonego boczku z miodem, pizzy, sałatki greckiej od Marconiego w Pustkowie...

I w tym roku postarałabym się z rysunku. Nienawidzę tego, że tak bardzo zawodzę mojego profesora, który wciąż powtarza, że jestem świetna, ale leniwa. Nie chcę być dłużej leniwa, ale to za głęboko we mnie siedzi.
W każdym bądź razie marzę o tym, by wrócić na grafikę warsztatową, mieć chociaż 4 z malarstwa i jeździć na plenery dla uczniów wybitnych.

Marzenia wyższe.
To niemożliwe, wiem, ale bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo chciałabym mieć tatę. Już nawet nie marzę o tym, że to miałby być mój biologiczny tata, bo z grobu mi przecież nie wstanie, ale ojczym? Czemu nie? Chciałabym, by moja mama była szczęśliwa z związku z mężczyzną (lub kobietą). Wciąż przecież myślę, że oh nie, ja biedna półsierotka, a moja mama przecież straciła miłość swojego życia, człowieka dla którego zrobiłaby wszystko, którego kochała najmocniej na świecie...chciałabym, by miała jeszcze jakąś namiastkę takiej bliskości z drugim człowiekiem. By znalazła pracę lub chociaż rozwinęła się w tym swoim Mary-Kay, by się pozbierała w końcu po operacji, przestała narzekać, że jest stara i gruba, by zaczęła wychodzić do ludzi, bawić się własnym życiem i by była szczęśliwa. Sądzę, że kto jak kto, ale moja mama bardzo na to zasługuje.
Marzę o tym, by mój brat był zdrowy. By gdzieś ze mną idąc nie musiał studiować składników dania zastanawiając się, czy ma to gluten, czy nie. By śpiąc nie musiał co 2 godziny się budzić i mierzyć cukrów, by się dostał na swoją Akademię Morską. Właśnie. Gówniarz ma lat 13, a jego marzeniem jest to, by być jak tata. Kapitan i Nawigator. Nikt w rodzinie nie ma serca mu powiedzieć, że aby móc pływać trzeba być zdrowym. Kogoś z cukrzycą i celiakią w życiu nie wezmą na statek. Tak więc... lekarstwo na cukrzycę i celikakię raz poproszę!
Chcę, by mój pies umarł. Zeta jest biedna, schorowana, a w malutkim mieszkaniu na 3piętrze gigantyczny labrador po prostu nie wyrabia. Nie mam serca na nią patrzeć jak się męczy, jak cierpi i chciałabym jej zafundować spokojną eutanazję. Ale mama i brat mają schizy. Też mam. To w końcu pies mój i tatusia. Kupiliśmy go razem, razem o niego dbaliśmy, jeździliśmy na tresurę, zawsze było : Saba+ Tata = właściciele Zety.

Jeśli chodzi o mnie w przyszłości chcę być mamą. Będę taką szczupłą panią, w dżinsach, białym sweterku i beżowych balerinkach, z kitką stworzoną z czekoladowych włosów, wysiadającą z dużego samochodu, z siatką z zakupami w jednej ręce, na drugiej z 2letnim chłopczykiem (Olivier Benjamim), za mną z samochodu wysiądzie 7letnia córeczka (Julia Marcelina), a z dużego, jasnego domu wyjdzie mój mąż po kolejnego synka śpiącego w foteliku w samochodzie.
Chcę mieć normalną, przede wszystkim pełną, kochającą się rodzinę. Wiem jak ciężkie jest  życie bez ojca, dlatego absolutnie nie chcę go moim dzieciom odbierać.
Będę ufała moim dzieciom, żadnych tematów tabu, no chyba, że zarobki. Z całym szacunkiem, ale dzieci mają być dziećmi, a nie mają słyszeć, że "nie, nie kupimy tej koszulki za 30zł bo nas nie stać na rachunek za gaz".
Chciałabym kiedyś poznać kogoś, mężczyznę oczywiście, byle wyższego ode mnie, kolor włosów i oczu mnie nie interesuje, tak samo jak zainteresowania, muzyka, której słucha. Najważniejsze, by mnie kochał, dbał o mnie, był moim przyjacielem, kochankiem i bym miała z nim swobodny, beztroski, pełen zaufania kontakt. Chodzi mi o faceta z którym na zmianę, mając kaca będziemy chodzili do sklepu po sok pomarańczowy, który mi powie, że nawet jeśli pod łóżkiem jest jakiś potwór to on i tak mnie obroni, o kogoś kto da mi sweter/bluzę jak będzie mi zimno, kto będzie wiedział, że pomidory, boczek i oliwa to podstawowe rzeczy w kuchni. Potrzebuję przy sobie kogoś kto, gdy najdzie mu ochota weźmie mnie na parapecie, krzyknie, trzaśnie drzwiami, by potem wrócić.
Tak, przede wszystkim marzę o kimś kto się nie podda, będzie walczył, znosił kłótnie, awantury, rzucanie talerzami i za każdym razem będzie wracał. I nie może kłamać! Najważniejsza jest zawsze szczerość, czy miła, czy też nie, zawsze lepiej wiedzieć o chuj chodzi.
Co do pracy : marzę o wolnym zawodzie. Projektantka wnętrz, reporterka, felietonistka, chciałabym pracować w telewizji, być drugą Kingą Rusin, być wierną swoim pasjom...redaktor naczelna czegoś tam, najlepiej jakiegoś "Dom i Wnętrze", albo "Czas na Wnętrze".

Z pomniejszych :
*usłyszeć "Dla Ciebie" Bednarka na żywo
*pojechać do Arizony, Tajlandii, Kalifornii, Paryża, Grecji, Japonii, Malezji, Australii, Nowej Zelandii, Alaski
*mieszkać w Londynie, Barcelonie
*umieć płynnie mówić po hiszpańsku, francusku i węgiersku
*być na koncercie Ellie Goulding, Hudson Taylor, Gabrielle Aplin, 30 Seconds to Mars, East West Rockers, Sandi Thom
* pływać nago w morzu
* kochać się na pralce, polu, w wannie
* mieć sesję zdjęciową. nago.
* być znaną z wspaniałych aktów (w sensie, że ja robię akty, a nie na nich jestem chociaż nie ukrywam, że bym chciała pozować nago)
*mieć własną knajpkę ( z podawanymi kanapkami z boczkiem i miodem, pizzą z bekonem, pomidorami i granatem, zupą pomidorową z keczupem i muffinami z białą czekoladą i malinami)
* siedzieć chociaż w 3 rzędzie na pokazach mody


A tak najbardziej na świecie marzę o tym by być wolną, szczęśliwą i spełnioną, by niczego nie żałować.

piątek, 2 sierpnia 2013

coś o głowie w chmurach






***
Właśnie siedzę na łóżku polowym, pod stopami mam chłodny beton, wokół worki z gładzią, szpachle i pseudokontakt do którego udało mi się podłączyć laptop. I to ma być mój pokój przez dobry miesiąc. Panele położone wybiórczo (bo jakiś kretyn źle policzył i nie wystarczyło na całą podłogę), wyszpachlowane na biało ściany, brak drzwi, schody w folii, oczywiście moje meble będą po 15 sierpnia, ściany malujemy jak będą panele (po 8 sierpnia)...chcę do przyczepy.
Pokochałam Rewal. Pokochałam budzenie się o 9 rano, trącanie stopą rzeczy moich i Markosi upchanych gdzieś w nogach "łóżka", oglądanie z rana "różowej owcy" na łbie Rolci, prysznic, który z czystej złośliwości raz wypuszcza wrzątek, a raz lód. Nawet podobało mi się dzień w dzień gadanie pseudoszefa (który nawiasem mówiąc jest skończoną pierdołą, debilną maszynką na posyłki i nic, a nic nie myśli), pracę wśród śmiesznych ludzi. Przede wszystkim obok warkoczykarek, nieśmiertelniczków, srebrzanek, piasków, wat cukrowych, hot-dogów i innych ludzi, który po miesiącu lub dwóch pracy bezczelnie wydają wszystko na kompletnie niepotrzebne rzeczy. Ja na przykład dzisiejszego dnia wybrałam się na zakupy.
I w ten oto sposób moje ciężko zarobione 1200zł za miesiąc pracy, 10h dziennie rozpłynęło się w powietrzu zostawiając w moim nowym (kupionym dzisiaj na promocji) portfelu zaledwie kilkanaście złotych (14,67zł).
Zakochałam się miłością naturalną w wieczorach pod wielorybami w Rewalu, w nocnych, morskich kąpielach, kebabie na obiad, knajpce w Pustkowie, babci klozetowej, panu z "Pirata", który przymykał oczko jak nie płaciłam za toaletę.
W tym, że jestem na "ty" z obsługą w Lewiatanie, w miłych objęciach wakacyjnego uniesienia, w rozmowach na piasku, łażeniu do sklepu w piżamie, w porannych kąpielach w morzu, gdy lodowata woda Bałtyku cudownie leczy każdego kaca. O! I alkoholu już nie kocham, ale pewnie zaraz do siebie wrócimy. Teraz żyjemy w separacji.

***
- Łoooo!!! To przecież śmierć na miejscu! - krzyknęła ochrypłym głosem Tośka odgarniając z twarzy tłum brązowych warkoczyków. Na środku stołu stały nasze alko-statki, czyli gra polegająca na trafianiu w "statki"przeciwnika, który następnie musiał je wypić. Tosia była w tym beznadziejna, raz za razem przegrywała coraz szybciej się upijając, robiąc coraz okrutniejsze dla żołądka shoty (wino+okocim mocne+pożeczkówka) i grając dalej. Dobrze się czułam. Siedziałam na kolanach Rwl co chwilkę czując muśnięcia na policzku, nosie, czole, dłoni, kibicowałam Tosi, by w końcu wygrała, by zaraz potem pomagać w wypijaniu jej przegranej. Chyba wtedy też poczułam, że po raz pierwszy od kilku tygodni jest mi dobrze. Odetchnęłam z ulgą wtulając się bardziej w Rwl i wrzucając 10gr w pole w którym przeciwnik Tosi miał swój "statek"
- Nie wkładaj mi tu śmieci - warknęła zabierając podpowiedź sprzed własnego nosa i przegrywając setny raz z kolei.

***

Zdecydowałam, że jakieś anegdotki pozbieram i w ciągu kolejnych kilku dni rozpiszę, ale teraz jestem zmęczona. Po WOODSTOCKU (jestem jedyną osobą na świecie, której się tam nie podobało), po przeprowadzce, miesięcznej pracy na hennie...marzę o własnym łóżku, nawet jeśli jest polowe.
Jest mi lepiej, a ludzie przemijają. Najwyraźniej nigdy nie było warto.

czwartek, 4 lipca 2013

Another day in paradise

Julia Mruk leniwie wysunęła swoją bladą stopę z gorącej, przykrytej pianą wody i dokładnie ją obejrzała. Stopa na której dzień w dzień stała, która wspomagała chodzenie, bieganie, skakanie, a czasami nawet była ubierana w niektóre z niebotycznych obcasów Julii, była szczupła, krótka, bo zaledwie rozmiar 37, w porywach do 38, i bardzo koścista. Gdy Julia napinała mięśnie i wyginała kończynę, jej stopa ukazywała miliony kostek i kosteczek, żyłek i ścięgien, tak jakby nie składała się z niczego innego, a cienka warstwa skóry nie była w stanie nic ukryć i ochronić. Mimo tego stopa była twarda. Julia wielokrotnie wbijała agrafki, widelce i wszelkiego rodzaju inne szpikulce, by sprawdzić jak bardzo jej skóra zrogowaciała. A zrogowaciała bardzo. Była twarda i szorstka od częstego chodzenia na boso, od nieużywania żadnych peelingów, pumeksów i tych wszystkich śmiesznych rzeczy, które normalni ludzi używają, gdy dbają o własne ciała. Julia Mruk nie dbała. Obgryzała smukłe paznokcie, co miesiąc farbowała coraz rzadsze włosy, o których naturalnym kolorze nikt nie pamiętał, a wieczorami kładła się spać nie zmywając makijażu i pozwalając, by tusz do rzęs wykruszył się prosto w poduszkę.
Urocza brunetka o smutnych, szarych oczach dbała o siebie, gdy widziała się z Bartkiem. Wtedy to goliła całe ciało, nie pozwalając, by chłopak przesuwając dłonią po jej nodze wyczuł choć jednego włoska, topiła skórę w balsamach, byle tylko poczuł jaka jest gładka, jedwabista i jak ślicznie pachnie, robiła delikatny, naturalny makijaż podkreślający jasną cerę, nadający jej policzkom zdrowego rumieńca, a oczy muskała kredką w kolorze gorzkiej czekolady, dzięki której pochmurny błękit zdawał się błyszczeć i wychodzić do przodu.
Bartek był jej przyjacielem, kochankiem i w pewien niewytłumaczalny sposób partnerem. Spotykali się często, kochali namiętnie, jedli wszystko to, co Julia przygotowywała i głaskali nawzajem swoje ciała okazując sobie czułość i przywiązanie. A potem wszystko się kończyło i Bartek Kosmowski opuszczał Julię i wracał do swojej uczelni, piwa z kolegami, oraz dziewczyny, którą kochał.
Julia po jego wyjściu wchodziła do gorącej wody, oglądała swoje ciało wspominając jak ją dotykał. Jak jego dłonie muskały jej pełne piersi, jak usta zachłannie miażdżyły jej wargi, tworzyły ścieżkę z jej kręgosłupa, jak leżeli nadzy, szczęśliwi. 
Zacisnęła palce na swoich nozdrzach i zanurzyła się w kąpieli. Pod wodą nie dało się płakać, co pokazywało każde jego odejście. Siedziała pod powierzchnią, mając nad swoją twarzą tumany piany, cicho krzyczała w skażoną mydłem toń i płakała nad własną bezsilnością. Podniosła się z wanny i otuliła włosy ręcznikiem patrząc się na własne odbicie. Nie za wysoka, szczupła, choć z kobiecymi kształtami, o mokrych, ciemnych włosach opadających w ręczniku na łopatki. Julia była jedną z kobiet, które zakładając dżinsy i sweter wciąż wyglądały dobrze, a mimo to szczerze się nienawidziła, potępiała i wstydziła własnej osoby.
Przejechała dłonią po wąskiej talii
- Pewnie jest z Olą na spacerze - powiedziała cichutko do lustra.
- Pewnie trzymają się za ręce - pisnęła zaciskając swoje na własnych piersiach i zaraz z obrzydzeniem puściła, by chwycić za szczotkę. Nie była delikatna. Z niezwykłą gwałtownością szarpała długie włosy nie patrząc, czy boli, czy wypadają, czy za mocno.
- To ja tu jestem tą drugą - powiedziała surowo do odbicia w lustrze i zamilkła czekając na zaprzeczenie.




Chciałabym powrócić. I tak bez pikantnych historii, bo takowe nie maja miejsca, ale ze mną w 100%. 
Zacznę od tego, ze jest kilkanaście osób, które odkryły moja prawdziwa tożsamość - świetnie, gratuluje, ze poznaliście moje odczucia, moje myślenie, ale proszę, odbierajcie to tak jak jest naprawdę. Jak będę chciała się zabić- napisze i jeszcze zapytam o zdanie. Mój blog to moja sprawa, możecie go czytać, ale nie miejcie pretensji o to co pisze  
pewien etap mam skończony, kochany mars już nie gada, nie ma go, wyparował i uciekł do kogoś kogo kocha. 
wiec ja wracam. Jako Saba. 
Polubiłam ją, mimo ze tak bardzo jest mną.

niedziela, 21 kwietnia 2013

nowy start.

Przepraszam, że tak wszystko paskudnie usunęłam, pochowałam, ale chciałam zacząć z nową kartą.
Podobno każdy ma szansę na kompletnie nowe życie, spełnianie swoich marzeń i robienie tego, co się naprawdę chce. Ja zamierzam zacząć z czystą kartą. Już nie pojawią się erotyczne historie, żadnego Marsa, Białego...nikogo. Tylko ja - Saba.
Pewnie będę bardzo narzekać, marudzić, dramatyzować i zarzucać bloga głupimi przepisami na muffinki, zdjęciami własnych prac, durnymi pomysłami "jak zrobić x", a od czasu do czasu pojadę z przykrym postem mówiącym o moim aktualnym życiu.
Zacznę od tego, że dzisiaj oficjalnie wszystko się zakończyło.
Nie ma Marsa.
Nie ma Białego.
Gdybym wiedziała co tak naprawdę czuję pewnie bym to opisała, ale niestety nie czuję nic.
Jestem malutką, wypraną szmacianą laleczką, która nie wie co robi, co mówi i co pisze.
Jestem sobą rozczarowana. Nie płakałam, gdy mówił, że zostawia. Nie zadrżał mi głos przy ostatnim "cześć". Nie rzuciłam telefonem o ścianę słysząc powód "rozstania".
Tak Saba, Twoja wina idiotko. Wszystko przez Sabę.

Nie, nie zrobię sobie krzywdy. Nie jestem aż tak głupia, by sobie cokolwiek robić, przez jakiegoś innego człowieka. Może zrobię sobie tatuaż na pamiątkę tego, że zaczynam od nowa. Że muszę pozwolić powoli wymrzeć mojemu staremu życiu. LET IT DIE. Jak tytuł mojej ulubionej piosenki Foo Fighters.

Nie chcę tego kontynuować, więc nie wiem na dzień dzisiejszy, czy to zrobię, powstawiam ufoludki w tle, rzucę tytułem "ALIENACJA" i się wyłączę. Zaginę tonąc w morzu własne sztuki.