piątek, 2 sierpnia 2013

coś o głowie w chmurach






***
Właśnie siedzę na łóżku polowym, pod stopami mam chłodny beton, wokół worki z gładzią, szpachle i pseudokontakt do którego udało mi się podłączyć laptop. I to ma być mój pokój przez dobry miesiąc. Panele położone wybiórczo (bo jakiś kretyn źle policzył i nie wystarczyło na całą podłogę), wyszpachlowane na biało ściany, brak drzwi, schody w folii, oczywiście moje meble będą po 15 sierpnia, ściany malujemy jak będą panele (po 8 sierpnia)...chcę do przyczepy.
Pokochałam Rewal. Pokochałam budzenie się o 9 rano, trącanie stopą rzeczy moich i Markosi upchanych gdzieś w nogach "łóżka", oglądanie z rana "różowej owcy" na łbie Rolci, prysznic, który z czystej złośliwości raz wypuszcza wrzątek, a raz lód. Nawet podobało mi się dzień w dzień gadanie pseudoszefa (który nawiasem mówiąc jest skończoną pierdołą, debilną maszynką na posyłki i nic, a nic nie myśli), pracę wśród śmiesznych ludzi. Przede wszystkim obok warkoczykarek, nieśmiertelniczków, srebrzanek, piasków, wat cukrowych, hot-dogów i innych ludzi, który po miesiącu lub dwóch pracy bezczelnie wydają wszystko na kompletnie niepotrzebne rzeczy. Ja na przykład dzisiejszego dnia wybrałam się na zakupy.
I w ten oto sposób moje ciężko zarobione 1200zł za miesiąc pracy, 10h dziennie rozpłynęło się w powietrzu zostawiając w moim nowym (kupionym dzisiaj na promocji) portfelu zaledwie kilkanaście złotych (14,67zł).
Zakochałam się miłością naturalną w wieczorach pod wielorybami w Rewalu, w nocnych, morskich kąpielach, kebabie na obiad, knajpce w Pustkowie, babci klozetowej, panu z "Pirata", który przymykał oczko jak nie płaciłam za toaletę.
W tym, że jestem na "ty" z obsługą w Lewiatanie, w miłych objęciach wakacyjnego uniesienia, w rozmowach na piasku, łażeniu do sklepu w piżamie, w porannych kąpielach w morzu, gdy lodowata woda Bałtyku cudownie leczy każdego kaca. O! I alkoholu już nie kocham, ale pewnie zaraz do siebie wrócimy. Teraz żyjemy w separacji.

***
- Łoooo!!! To przecież śmierć na miejscu! - krzyknęła ochrypłym głosem Tośka odgarniając z twarzy tłum brązowych warkoczyków. Na środku stołu stały nasze alko-statki, czyli gra polegająca na trafianiu w "statki"przeciwnika, który następnie musiał je wypić. Tosia była w tym beznadziejna, raz za razem przegrywała coraz szybciej się upijając, robiąc coraz okrutniejsze dla żołądka shoty (wino+okocim mocne+pożeczkówka) i grając dalej. Dobrze się czułam. Siedziałam na kolanach Rwl co chwilkę czując muśnięcia na policzku, nosie, czole, dłoni, kibicowałam Tosi, by w końcu wygrała, by zaraz potem pomagać w wypijaniu jej przegranej. Chyba wtedy też poczułam, że po raz pierwszy od kilku tygodni jest mi dobrze. Odetchnęłam z ulgą wtulając się bardziej w Rwl i wrzucając 10gr w pole w którym przeciwnik Tosi miał swój "statek"
- Nie wkładaj mi tu śmieci - warknęła zabierając podpowiedź sprzed własnego nosa i przegrywając setny raz z kolei.

***

Zdecydowałam, że jakieś anegdotki pozbieram i w ciągu kolejnych kilku dni rozpiszę, ale teraz jestem zmęczona. Po WOODSTOCKU (jestem jedyną osobą na świecie, której się tam nie podobało), po przeprowadzce, miesięcznej pracy na hennie...marzę o własnym łóżku, nawet jeśli jest polowe.
Jest mi lepiej, a ludzie przemijają. Najwyraźniej nigdy nie było warto.

2 komentarze:

  1. mimo betonu, gładzi i 'łóżka' jest okej. to dobrze. dobrze słyszeć. opowiesz nam coś o swoich marzeniach?

    OdpowiedzUsuń
  2. To przemiłe z Twojej strony, że w jakiś sposób chcesz słuchać. Bardzo za to dziękuję, szanuję to i oczywiście swoje marzenia opiszę.

    OdpowiedzUsuń