piątek, 17 stycznia 2014

powinnam przystopować z paleniem.

Ładna bielizna bardzo poprawia humor, jeżeli wcześniej się nie próbowało - wystarczy piękny biustonosz, taki, który oglądasz na tumblrze i zazdrościsz i myślisz, że wyglądałabyś w nim zajebiście- pewnie masz rację. 
A ja dzisiaj to sprawdziłam. Patrzyłam na swoje szczupłe, obtatuowane ciało, na koronkową, zmysłową bieliznę w którą byłam ubrana i przygryzałam wargę nie wierząc, że to naprawdę ja. 
Bezsensownie spięte, rude włosy, z kosmykiem uroczo opadającym na czoło, roześmiane, pochmurno-niebieskie oczy, ukryte za długimi rzęsami i już trochę rozmazanymi czarnymi kreskami. Patrzę na własne odbicie, obracam się patrząc na własny tyłek w skąpych, grafitowych majtkach. Mam bardzo ładny tyłek, kształtny, nie za mały, nie za duży, taki akurat, by położyć na nim dłonie. 
Talia…teraz, gdy moje żebra są zajęte przez czarne wzorki wygląda to jeszcze lepiej, wszystko nagle do siebie pasuje skupiając mój wzrok w zgięciu talii i znów się obracam delikatnie wyginając…podobno cudnie to robię. Lustro…nie mam dużego biustu, on też jest taki akuratny, idealnie pasuje do kształtu dłoni. Dziwnym trafem i do kobiecej i do męskiej. 
Lubię ten biustonosz. Jest beżowy, z atłasowym grubym pasem u góry miseczki z następnymi paskami trochę dalej, tak, że wydaje się, że mam biust w kawałkach. Od razu błyszczą mi oczy, gdy tylko sobie wyobrażam jak podchodzi On, sunie dłońmi po dole moich pleców, przyciąga do siebie, całuje i zdejmuje właśnie ten stanik. 
Zaróżowione wargi, przymrużone oczy, kotara rzęs i te burzowo-niebieskie tęczówki. Lubię tak sobie mówić :, że moje oczy mają kolor burzowego nieba. 

niedziela, 12 stycznia 2014

from zero to hero

Próbuję zacząć tą moją pisaninę, ale wygląda na to, że nie potrafię. Nie wiem co umieścić jako pierwsze, jakie zdanie ma cudownie rozpoczynać i jednocześnie kończyć tą opowieść.


Leżałam przy Nim, naga, szczęśliwa, czując jego palce błądzące gdzieś po każdym skrawku mojej skóry. Jego ciepłe, miękkie usta sunęły po moim boku, po dopiero co zagojonym gwiazdozbiorze wodnika, który sam tatuował
- Pasuje do Ciebie - wymruczał obracając mnie, by obejrzeć tatuaż z każdej strony i zaśmiał się słysząc jak ostro wciągam powietrze nie mogąc się opanować. Dawno się tak nie czułam. Tak swobodna, cudownie pożądana, przez kogoś kogo pożądam z taką samą mocą. Całowałam Go bez żadnego opamiętania, wsuwałam palce w Jego włosy chcąc go mieć jak najbliżej siebie, przyciskając do swojego ciała i błagając o każdy Jego dotyk.
Zsunął się, by z głową na moim brzuchu patrzeć na moją twarz, głaskał szyję, policzki, usta ze szczerym uśmiechem, w każdej sekundzie przypominając mi o tym, że jest mój. Że ja jestem jego i nic tego nie zmieni.
Że nie zmarnujemy drugiej szansy.
- Obiecuję, że więcej Cię nie skrzywdzę - podniósł się nagle mówiąc mi to prosto w oczy, a ja wierzyłam i, gdy znowu mnie pocałował objęłam Go, zaplątałam nogi wokół Jego bioder i byłam w stanie tylko czuć.
Unosić się w euforii, gdy jego silne dłonie zaciskały się na moich udach, gdy zaczął schodzić niżej...i niżej...muskał wargami wnętrze moich ud, delikatnie, wciąż czekając na moje "nie", które przecież powinno nastąpić. I gdy już chwycił zębami za brzeg koronki i ze śmiechem uniósł się spoglądając z tryumfem na moją reakcję wystawiłam mu język ciągnąc Go za włosy. Chciałam, by zszedł niżej.
I nie przestawał, gdy prosiłam czując, że więcej nie zniosę, i gdy wiedziałam, że wyżej nie będę rozpadłam się. Były tylko Jego wargi, język, palce i ja, wygięta w łuk, bez możliwości wzięcia oddechu z dłonią wciąż w Jego włosach...
- Proszę...weź mnie... - uśmiechnęłam się będąc rzeczywiście na to gotową, a gdy obrócił mnie tyłem do siebie, zacisnął ręce w mojej talii i wszedł jednym, płynnym ruchem już byłam tego naprawdę pewna.
Był we mnie. Poruszał biodrami w miarowym, cudownie przyjemnym tempie, wypełniał mnie, tak jak dawno nikt tego nie robił, przygryzałam wargi wciąż chcąc więcej, zachwycona jego siłą i czułością jednocześnie..całował moje plecy, tak wspaniale, tak delikatnie, a jego palce tworzyły siniaki w mojej talii...
Przy nikim nie czułam się tak pewna siebie. Uciekłam  mu siadając na łóżku z szerokim uśmiechem
- Kładź się - powiedziałam po raz pierwszy stanowczo i usiadłam na Nim. Wygięłam się, poprawiłam włosy i nadałam nam mój rytm, spokojny, intensywny. Wciąż pamiętam Jego spojrzenie. Niebieskie oczy, kolorem przypominające morską wodę, zasnute jakąś dziwną mgłą, wpatrujące się we mnie z prawdziwym uczuciem, płomiennym, prawdziwym. Moje biodra zataczały kółka, kolana wpijały się w materac, a interesowała mnie tylko Jego twarz.
- Ty, w tej pozycji to najpiękniejsze co kiedykolwiek w życiu widziałem...


Teraz, gdy to piszę cudem powstrzymuję łzy. Znowu mnie zostawił. Kilka dni po tym jak pierwszy raz się kochaliśmy. I wciąż pamiętam tamto spojrzenie.
Wtedy sprawiło, że byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, to zdanie sprawiło, że czułam jak rosnę, jak coś rozsadza mnie od środka ciepłem, naiwnym uczuciem w które całą sobą wierzyłam.
Moja przygoda z tym człowiekiem trwała ledwo miesiąc.
I to będzie jedyne miejsce w którym to powiem : zakochałam się.
Mogłam Go kochać, być szczęśliwa, mieć rozkładaną kanapę i kota o imieniu Kot Jędrzej.
Teraz...wspomnienie tamtego spojrzenie, to zdanie, które wciąż mi dźwięczy w uszach, tatuaże, które on robił..siedzę, głaszczę je tak delikatnie jak tylko się da i płaczę tęskniąc za tym co miałam i za tym, czego już nigdy mieć nie będę. I wiem też, że tak będzie lepiej. Nie mogę Go mieć. On nie może mieć mnie.


środa, 25 grudnia 2013

Listy do S.

Chyba czas to wszystko sformułować, pozbierać się, zmienić fryzurę i ruszyć dalej.

Moje Drogie Słoneczko!

Przez 2 tygodnie z Tobą czułam więcej niż z kimkolwiek innym, przez resztę mojego jestestwa. Brutalne, delikatnie żałosne, ale jednak prawdziwe. Przy Tobie rosłam, byłam tą lepszą wersją mnie i przede wszystkim umiałam czuć - za co Ci bardzo serdecznie dziękuję, bowiem od dawien dawna nie zrobiłam czegoś dlatego, że po prostu chciałam.
Uwielbiałam patrzeć jak grasz na gitarze, trzymać Twoją dłoń w swojej, tańczyć tak jakby nie istniał nikt inny. Kochałam z Tobą palić. W wielu sprawach byłeś porównywalny do Marsa i może dlatego mnie tak bardzo ciągnęło, ale byłeś lepszy w jednym aspekcie : chciałeś mnie.
Chyba właśnie dlatego kompletnie nie umiem tego wszystkiego zrozumieć. Uwielbiałeś mnie, nie obyło się kilku minut bez wiadomości od Ciebie, bez nazwania mnie misiem, słoneczkiem, kochaniem.
Mimo głupich dwóch tygodni  chciałeś przedstawić mnie rodzicom, spędzić ze mną sylwestra i najlepiej resztę życia, by zaraz stwierdzić, że jestem jednak za młoda.
Może w jakiś sposób Cię przestraszyłam? Nie wiem.
Jedyne co na razie jestem w stanie powiedzieć to tyle, że nie będę Twoją koleżanką. Zawsze będę miała nadzieję, że sobie uprzytomnisz, że popełniasz błąd. Tym bardziej proszę, naprawdę proszę - nie wracaj do swojej ex. Zostawiłeś ją dla mnie. Proszę, proszę, proszę - nie wracaj do niej.
Nie chcę być przerwynikiem, który się nie udał, jakimś malutkim, nic nie znaczącym eksperymentem nagle przemienionym w koleżankę do palenia i tatuaży.
W związku z tym będzie lepiej dla mnie (bo ty na mnie nie patrzyłeś. zdecydowałeś, że nie pasuję do Twojego życiowego planu i po prostu mnie zostawiłeś nie pytając o mój, nie próbując ich ze sobą połączyć, dążyć do kompromisu. Więc ja też będę egoistką) - jeśli nie będziemy mieli kontaktu.
Nie chcę nic o Tobie słyszeć, nie chcę musieć na Ciebie patrzeć, czytać Twoich wiadomości w stylu "ejj...chcę byś była moją koleżanką". Bo to wszystko, nasze "koleżeństwo" jest po prostu śmieszne.
Jak można nagle przejść do normalnej wiadomości, potem jak nawet nie tydzień temu byłam misiem, kochaniem, jak ustalaliśmy jaki film obejrzymy wieczorem, na co pójdziemy do kina, gdzie na spacer, jak byliśmy naprawdę szczęśliwi? Chociaż racja. Najwyraźniej tylko ja byłam w tym wszystkim zadowolona.
Tylko dla mnie ten czas cokolwiek znaczył.
Więc chcę to skończyć i mimo, że bardzo tęsknię, marzę o tym byś wrócił, byś mnie znów przytulił, pocałował...nie chcę mieć z Tobą kontaktu innego niż klientka - tatuażysta.
Parę tatuaży i więcej się nie spotkamy.

Mój dziadek bardzo schudł, chudnie już od jakiegoś czasu, a ja niby to widziałam, ale umiałam przemilczeć. Teraz jestem w stanie go całkiem objąć, widać jego obojczyki, a czegokolwiek nie założy po prostu na nim wisi.
- Dziadku, żebyś przestał wyglądać jak anorektyk - powiedziałam drżącym głosem łamiąc się z nim opłatkiem i przytuliłam go, czując po kolei każdą jego kość.
Z Babcią też nie jest najlepiej. Powiedziała, że od razu poczuła się dobrze, gdy mnie zobaczyła i natychmiast wpędziła mnie w poczucie winy. Rzeczywiście bardzo rzadko ją odwiedzam i sama nie jestem w stanie podać tego przyczyny. Może mam za mało czasu? Może za daleko, chociaż to tylko 20minut tramwajem?
Kocham moich dziadków. Babcia jest taka ciepła, kochana, zawsze przytuli i da wszystko, nawet jeśli jej samej brakuje. Gdy zapytałam, czy mogę podebrać pierników zaczęła je pakować do reklamówki, a ja w tym samym czasie upychałam je po kieszeniach. Babcia robi najlepsze pierniczki na świecie.
Na kolacji wigilijnej była też moja ukochana kuzynka - Margolcia. Paradowała wdzięcznie chybocząc się w fioletowej sukieneczce, szczerząc się niepełnym uśmiechem, rozdając wszystkim prezenty zebrane po półkach dziadków (3 razy z rzędu dostałam tą samą serwetkę z bombkami, a mój brat pilot do telewizora).
Siedziałam tam uśmiechając się, troszeczkę czując magię świąt i co mnie samą bawiło - myśląc o nim.
Siedziałam z Margolcią na dywanie pokazując jej jak się zakłada na szyję sznury błyszczących korali i widząc jak zachwyca się dziewczynką w lustrze, jak co rusz ściąga i z powrotem zakłada korale myślałam tylko o tym jak ja mu to opowiem. Tworzyłam dla Niego anegdotki świąteczne, a to o tym, jak Margolcia wzięła karpia ze stołu i tańcząc rozsmarowała go sobie na sukience, a to o tym jak Babcia głaskała Dziadka po łysej głowie i nakładała mu kapusty na talerz mówiąc, że może mu to trochę na urodę pomoże.
Myślę o Nim cały czas. Jak się kładę spać, jak wstaję, jem śniadanie, idę na spacer z psem, oglądam jakiś film, rysuję, patrzę na rękę, którą zdobią "Jego" tatuaże. Nie jestem w stanie pozbyć się wspomnień.
Patrzę na kanapę w salonie przypominając sobie jak oglądaliśmy film, a potem on mi napisał, że cały czas chciał mnie objąć, ale jakoś nie miał odwagi. Gotując coś, chcę się odwrócić, spojrzeć na krzesło w jadalni, zobaczyć Go, powiedzieć, by mi pomógł i słyszę Jego śmiech "Ja? W kuchni? Nie ma szans. Wspieram Cię mentalnie".

***

Idę znowu do Niego w sobotę i chyba już wiem co powiem.
Że to się musi skończyć, że nie umiem być jego koleżanką, że w życiu się tak nie czułam..
że jest idiotą, że się poddał, że ze mnie zrezygnował, a ja nie będę patrzyła jak się ugania za innymi dziewczynami, bo mi za bardzo zależy.
Tak, tak - to były głupie dwa tygodnie.
Ale pokazałam mu tą miłą stronę siebie. Gdy nie jeździłam po nim, nie wyśmiewałam co drugiego ruchu, nie wypominałam, tylko wtulałam się w Niego dumna, że mam kogoś takiego.
Pamiętam tego durnego bilarda : stali obok siebie - Mars i On. Pili piwo, śmiali się, grali w grę, której w życiu nie zrozumiem, a ja patrzyłam tylko na Niego. Chciałam Go wiecznie mieć przy sobie, co rusz podchodziłam, by się przytulić, pocałować w jakąkolwiek część ciała, byłam tak niesamowicie dumna za każdym razem, gdy dobrze wcelował bilą.
To tak niesamowicie żałosne, że muszę zerwać z Nim kontakt.
Nie będę koleżanką.

niedziela, 22 grudnia 2013

sztuczne ognie

Przez ostatnie 6 miesięcy czułam się jak lalka. Taka pusta, mała laleczka, która wie co ma robić, ale zwykle i tak wszystko i wszystkich olewa, nic nie czuje, a robi po prostu to co inni uważają za słuszne.
Martwa to dobre określenie chociaż trochę przesadzone, bo przecież nic nie było widać.
Byłam sztucznie szczęśliwa, sztucznie zadowolona, sztucznie się bawiłam, by potem i tak zaraz unikać ludzi i próbować znaleźć się jak najdalej od nich. Bo ludzie są paskudni, patrzą tak jakby wszystko wiedzieli, jakby znali każdy Twój ruch i każde słowo, każdą myśl.
Potem coś poczułam. Coś tak gwałtownego, kompletnie niespodziewanego, coś wspaniale nowego.
Nagle chciałam chcieć. Marzyć? Tak dawno nie marzyłam, by nagle przed snem tworzyć ukochane wizje.
Za każdym razem jak pojawiał się w moich myślach czułam, że rosnę, że jest jakieś takie ciepłe, gigantyczne uczucie rozsadzające mnie od środka. Nie chodzi o bezpieczeństwo, o spokój w jego ramionach.
Chodzi o to, że gdy grał na swoim super casio, przygryzałam wargę mając ochotę znaleźć się na jego kolanach, chciałam po kolei jeździć palcami po każdym z jego tatuaży, być przy nim najbliżej, najczęściej jak się da, tęskniąc sekundę po tym jak się z nim rozstawałam.
Niesamowite uczucie. Tak bardzo mi nieznane, tak płomienne.....
Ale byłam jak sztuczne ognie. Efektowne, błyskające, niby ogień, a jednak nie. Taki, który zgaśnie parę minut po tym jak buchnie najbardziej popisowym płomieniem zostawiając po sobie smużkę dymu.
To były tylko dwa tygodnie - co chwilę to sobie powtarzam.
Co takiego może się dziać w czyimś umyśle przez dwa tygodnie?! Przecież dwa tygodnie to tak kompletnie beznadziejny czas, w którym nie ma jak poznać drugiego człowieka, nie ma jak odetchnąć od jego obecności. Tak gwałtowne, proste słowa. Chcę byś była moją codziennością.
Chciałam. To był ktoś przy kim chciałam się budzić. Z którym żadna sytuacja nie była niezręczna.
Którego każdy czuły gest odganiał wszelkie wątpliwości.
I się skończyło tak samo szybko jak się zaczęło, a ja głupia nie wiem jak mam sobie z tym poradzić.
To żałosne z mojej strony i nie umiem znaleźć żadnego lepszego słowa.
Żałosne, że tak przeżywam człowieka, który zrezygnował ze mnie ze względu na wiek.
Który powtarzając mi, że jestem piękna, cudowna, idealna po prostu mnie zostawił stwierdzając, że możemy się przyjaźnić.
A ja znowu czuję się martwa. Nie umiem nigdzie znaleźć swojego miejsca, nie wiem, czy to zdarzyło się naprawdę, nie umiem powiedzieć, co takiego czuję wobec tego kretyna.
Ale samo to, że jestem w stanie bez bicia, bez naciskania powiedzieć, że coś czuję - gratuluję, Saba.
Całą sobą proszę, by wrócił. By po prostu do mnie wrócił, a potem sama to zaprzepaszczam.
Gdybym mogła cofnąć czas..o głupią godzinę....gotowałabym z nim obiad, śmiałabym się, biłby mnie linijką bo dzisiaj to było jego hobby...ale jestem kretynką.
Wolałam spojrzeć na ten pierdolony telefon, tylko spojrzeć gdy wyświetliło się od kogo dostał pierdolonego smsa i przeczytać "LUNA <3", jego pierdolona była. Z tym pierdolonym serduszkiem w nazwie kontaktu.
I jedyne co wyświetliło się w mojej głowie, to komunikat : uciekaj.
Musiałam uciec. Jak najdalej. Byle już na niego nie patrzeć. Byle sobie więcej nie pozwolić na tak spontaniczne uczucia, jakie do niego żywiłam.
I zachowałam się dokładnie tak jak nie powinnam. Wyszłam pokazując całą gamę mojej niedojrzałości.
Żałowałam sekundę po tym jak trzasnęły drzwi.
Ale tego już nie cofnę.
Po prostu go straciłam. Straciłam kogoś kto sprawił, że poczułam, że żyję, że cokolwiek poczułam, kogoś kto obudził we mnie fizyczność, która skłamana tkwiła we mnie od paru miesięcy.

Zjebałam. Po prostu spierdoliłam po całej linii i już nie umiem i nie mogę tego naprawić.

(obśmiałam się strasznie czytając mój poprzedni post. bałam się powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo pewnie by się coś zjebało. No i miałam rację. Pozwoliłam sobie na szczęście, na jakieś uczucia i teraz muszę za to płacić. ale nie mogę tego żałować. Przynajmniej już wiem, że potrafię coś poczuć. Że to nie jest tak, ze jestem zimną małpą. Po prostu potrzebuję osoby, która to we mnie obudzi)

niedziela, 15 grudnia 2013

oh cudowna samotności!

Kocham moją samotność. Podoba mi się to, że gdy śpię nikt nie zabiera mi kołdry, że na moim cudownym łóżku kładę się w samym środku patrząc w górę, na okno dachowe przykryte cienką warstwą śniegu.
W sobotni ranek robię kawę sama dla siebie i już nikt nie zabiera mi miski z jedzeniem z rąk.
Sporo maluję............................................................................................................................
Te kilka wcześniejszych zdań pisałam te dwa tygodnie temu, jeszcze nie znając pewnego wariata, nie znając samej siebie, nie rozumiejąc własnych potrzeb.
Lubię być sama, rzeczywiście lubię, ale uczę się, że można być samym z kimś. Powoli, bardzo powoli się poznawać, ucząc się swoich pasji, szanować wybory, czekać, czekać i jeszcze raz czekać.
Robić mnóstwo rzeczy razem, ale żyjąc osobno.
Coś takiego kazali zrobić w jakimś z dziwnych pisemek. Zrobiłam. Jedno kółko to ja, drugie to mój partner, to co jest czerwone jest wspólne, reszta jest cudownie samotna. I czegoś takiego będę szukać.


Czy to sprawia, że jestem małpą bez serca, która nie docenia kochającego chłopaka?

***

- Bardzo chcę do Ciebie przyjechać - ledwo wymamrotałam do telefonu czując się naprawdę bardzo źle. Wzbierała się we mnie jakaś nieokiełznana fala, w głowie wirowało, nogi odmawiały posłuszeństwa, a resztki rozumu rozkazywały przesuwać się do przodu, jak najbliżej w stronę toalety.
- Źle się czuję. Oddzwonię - rzuciłam szybko chwilowo odzyskując kontrolę nad własnym ciałem i kiwając głową, udając, że jest ok pognałam do łazienki.
Nienawidzę wymiotować. Nienawidzę tego stanu, tego czystego pijaństwa, odymionego tytoniem, zieleniną Holandii. Bardzo chciałam przestać, ale gdy już zdołałam związać włosy czułam jak biedna toaleta ogląda co takiego jadłam przez cały dzień. Nawet nie będę kłamać, że więcej nie będę pić, ale mniej to chyba dobry pomysł. Nie do końca pamiętam co robiłam do tej 4 nad ranem, kiedy to mój żołądek zrobił strajk.
Byłam w klubie z dziewczynami.
Miałam na sobie sukienkę Kuby, jak najciaśniej spiętą w talii, rajstopy z przezroczystym wzorkiem panterki zaczynającym się w 1/4 uda bawiąc się w udawane pończochy, skórzana kamizelka, cudowne botki z "ombre" obcasem...wystające, gołe ramiona, pokryte tatuażami wyglądającymi jak stempelki.
Nie umiem się do nich przyzwyczaić. W tak szybkim czasie przybyło mi tyle tatuaży...patrzę na własne ramiona, robię coś i nagle widzę kilka pasków w kolorach rasta na małym palcu.
Krzyżuję ręce na piersiach przed lustrem i obserwuję przekręcającą się kotwicę, strzałkę, róże niczym żywe pnące się u góry ramienia.
Wyglądałam ślicznie. ON też tak powiedział. Kusiłam? uśmiechając się do NIEGO, przytulając, poznając JEGO znajomych. Bez zobowiązań. Ja jestem, ON też, ale tak cudownie osobno.
Tak spokojnie, tak bardzo bez żadnego stresu.
Cieszę się, że w tym jestem, że umiem to poczuć.
ON przesuwa delikatnie dłonią po moim ramieniu, głaszcze mnie po włosach, całuje w policzek - a ja czuję.
- Wyglądasz cudownie...bardzo chciałbym Cię pocałować - słyszę raz po raz, gdy jego oddech płynie po mojej szyi i mimo, że chcę jakoś nie potrafię.
Chcę zwolnić. Zwolnić tak bardzo jak tylko to jest możliwe.
Chcę czekać miesiącami na pierwszy pocałunek. Nie chcę u NIEGO nocować. Nie chcę poznawać JEGO rodziców.
Wolniej, wolniej, jeszcze wolniej.


***
Nie jestem gotowa na podsumowywanie tego roku...chyba wszyscy wiemy, że było ciężko :)
Ten rok był jedną, wielką rewolucją.
1. Koniec z Marsem, chociaż zamierzamy ratować naszą przyjaźń. Wciąż nie jestem tego pewna, ale chyba spróbuję. Jest mi ciężko patrząc na niego i jego nową "dziewczynę", ale lżej niż miesiąc temu. Z każdym dniem jest co raz lżej.
2. Miałam Rwl, miałam Gina, miałam przede wszystkim Kubę. Dużo się od niego nauczyłam. I dowiedziałam o sobie. Teraz znowu się z kimś spotykam. Ale już wiem jakich błędów unikać.
3. Mamy nowe mieszkanie, mam idealny, wspaniały pokój w którym aż chce się siedzieć.
4. Mój brat jest głupim nastolatkiem sikającym do butelek.
5. Mama chodzi na randki. W kabaretkach i cielistych szpilkach do małej czarnej, i chudnie na jakiejś super diecie.
6. Mam wspaniałych przyjaciół. Wciąż tych samych. O dziwo - nikt mnie nie porzucił.
7. Jestem świetna z malarstwa.=> 
8. Wciąż jestem świetna z malarstwa.
9. Boję się tego przyznać, bo pewnie coś się zjebie...ale....jestem szczęśliwa? :)
10. I jak na razie nieklasyfikowana z 3 przedmiotów. 

wtorek, 26 listopada 2013

stwierdzenie "nie wychodzi mi nic" est niedomówieniem

Jestem SAMA. Podobno pozytywnie sama, w sensie singielka, bez żadnego przedstawiciela płci męskiej, któremu trzeba odpisywać na miliardy wiadomości, z którego zdaniem trzeba się liczyć, poświęcać czas i pieniądze. Na pytania "masz kogoś?" odpowiadam "nie", słysząc "a na fb masz ustawiony związek",mówię "już nie". Podczas lekcji tylko mi się wydaje, że słyszę wibracje telefonu oznajmiające przybycie smsa, bo przecież nie ma już kto do mnie napisać. Nie muszę golić okolic bikini, bo i tak nikt mnie nie ogląda, farbuję włosy nie zastanawiając się, czy "moje kochanie" zaakceptuje ich nowy kolor.
Jestem SAMA. Samiusieńka, samiuśka. Przy moim boku nie ma kompletnie nikogo.
Kompletnie sobie z tym nie radzę.
W moim życiu zawsze był ktoś, zawsze miałam obiekt westchnień o którym mogłam wymyślać cudowne, romantyczne historie..który zejściem po schodach przyprawiał mnie o natychmiastowy orgazm..do którego mogłam napisać wiadomość w stylu "Dzisiaj zdarzyło się x", którego nazywałam jakimś zwierzątkiem (Żabka, Krewetka)...a teraz nie ma NIC.
Teraz mogę zająć się sobą. Mogę rozwinąć talent malarski, porobić projekty tatuaży, przeczytać książki na które nie miałam czasu i latać w bieliźnie przed wszystkimi ludźmi wokół.


***
Tęsknię za Kubą. Za jego uśmiechem, gdy budził się przy mnie, za jego miękkimi włosami w które tak lubiłam wplątywać palce. Brakuje mi rozmów z nim, jego cudownego, ochrypłego głosu pełnego ciepłych, czułych słów. Lubiłam to jak mnie przytulał, chociaż jest przecież chudy - tak miękko, ogarniał mnie całym sobą, a nasze ciała choćby nie wiem co zawsze były w tej idealnej, wygodnej pozycji.
Lubiliśmy razem gotować i szło nam to fantastycznie. Te gigantyczne burgery, jego ukochana karmelizowana cebula, kanapki z boczkiem, mnóstwo czekolady i popcornu, gdy siedzieliśmy oglądając filmy na łóżku.
Byliśmy rozleniwieni, czuli dla siebie nawzajem, pełni zrozumienia...Kuba jest wspaniałym chłopakiem.
Naprawdę wspaniałym, może tylko troszkę zbyt dramatyczny. Jak Werter XXI wieku.
Ale dbał o mnie i wciąż dba, moje potrzeby były najważniejsze, moje zdanie...naprawdę mu na mnie zależało.
Tępo przekonuję się o słuszności decyzji. Bo miałam rację. On nie może się przy mnie marnować, musi mieć kogoś kto go pokocha. Dziewczynę, która odda dla niego wszystko. Bo na to właśnie zasługuje, a ja jako emocjonalny niedorozwój nie umiałam tego dać.

***
- Saba? Wszystko w porządku? - usłyszałam za plecami głos. Dość charakterystyczny szczerze mówiąc. Klejący się, nosowy, ni to niski ni to wysoki. Biały. Odwróciłam się z lekko przerażoną miną
- Muszę naprawdę strasznie wyglądać, skoro nawet ty zwróciłeś na to uwagę - stwierdziłam z przekąsem, wycierając wciąż kapiące łzy z policzka i uśmiechnęłam się próbując nadać mojej wypowiedzi bardziej swojski ton
- Miałem czas, by cię poznać. Opowiadaj - mruknął tylko przygarniając mnie do siebie ramieniem i spokojnie słuchając. O wszystkim. O tym, że Kuba, że mi źle. O Dżinie, że źle zrobiłam, o Rwl, że zraniłam, że Mars zranił mnie. Że nic mi się nie udaje. Że chyba po prostu nie umiem kochać. Że mój brat ma głupi, nastoletni okres życia, a moja mama jest w głupiej sekcie i wszyscy po kolei są głupi. A już najbardziej wredna kanarzyca, która nie chciała mi odpuścić, bo od wczoraj miałam nieważną sieciówkę.
Biały słuchał. Kiwał głową nic nie rozumiejąc, ale słuchał. Nie myślałabym, że akurat on to umie.
- Wiesz...kiedyś między nami było inaczej, teraz się zmieniło, ale możesz na mnie liczyć.
Jeśli chcesz towarzystwa, milczenia, pomocy...pamiętaj, że jestem