niedziela, 29 września 2013

"w związku z użytkownikiem ... "

Mój ukochany blog zmieni się teraz w jedną, wielką wylęgarnię płaczu a'propos związków.
Wcale nie dlatego, że nie lubię Kuby! Wręcz przeciwnie - uwielbiam go z wzajemnością, lubię z nim rozmawiać, śmiać się, snuć marzenia o wspólnym bistro o nazwie BISTRO KOA, budzić się z twarzą na jego tatuażu umieszczonym na torsie i widzieć jak na mnie patrzy. Z czułością, przywiązaniem, zapalają mu się takie śliczne dwa słoneczka i patrzy się z szerokim uśmiechem, a ja mimo zachwytu czuję się tak jakby ktoś zakładał mi obrożę na szyję.
Również, jeśli miałabym zrobić Listę 10 najgorszych przeżyć 2013 roku, to zaraz po sytuacji w której Mars mnie porzuca, albo tej w której kobieta wręcza mi mikroskopijną pensję za milion godzin pracy byłoby ustawienie związku ma facebooku. Niby tego chciałam, niby się cieszyłam i podekscytowana mówiłam Kubie, by rzucał monetą, że on jest mężczyzną i ma to zaznaczyć, a teraz ta okrutna nalepka na moim profilu pt 'w związku z użytkownikiem", ta zmiana statusu związku z 23 komentarzami w stylu "gratulacje", "szczęścia" etc., te cholerne 54 osoby lubiące owy szajs... jestem przerażona jak patrzę na to wszystko, uwiązana, bez możliwości ucieczki. Teraz już każdy wie, że mam chłopaka, że jestem zajęta, i mimo, że przecież nie lubiłam całować się z przypadkowymi ludźmi, nie zdradzałam nawet bałwana z którym nie byłam - miło było pomyśleć, że mam taką możliwość. Poza tym związek niesie za sobą mnóstwo konsekwencji o których nikt mi nie wspomniał.

1. WSZYSTKO  jest wspólne. Jak się dzisiaj przekonałam - punkty w grze także. Rano bowiem graliśmy w Diamond Dash, a ja oczywiście przegrywałam, podczas, gdy Kuba bił rekordy. Ja - uroczo się nadąsałam i odwróciłam do niego plecami licząc na słowa pocieszenia, pocałunku i miłe nagrody, a on powiedział, że to są WSPÓLNE punkty, że zdobyliśmy je RAZEM. I może to idiotyczne, ale ja chcę mieć własne punkty, chcę sama przegrywać, wygrywać, a nie dzielić wszystko na pół.

2.
- Jesteście beznadziejni i nietolerancyjni - stwierdziła Markoska, zaraz po tym jak Kuba wygłosił mowę o tym, czemuż to pary homoseksualne nie powinny adoptować dzieci. Obruszyłam się delikatnie, zmarszczyłam brwi i spojrzałam na przyjaciółkę znad książki
- Czemu ja też?! - zaprotestowałam, bo przecież ja w tym temacie nie powiedziałam ani słowa
- To Twój chłopak. Odpowiadasz za jego poglądy

Chyba jestem tym wszystkim przytłoczona. Nie przywykłam do tego, że wracając do domu zastaję w torebce list od Kuby w którym pisze jak bardzo mnie chce i na całą stronę a4 zamieszcza powieść o tym "jak Saba seksownie zaciągała się papierosem". Że drugi weekend z rzędu jest przy mnie, mimo, że mieszka w Warszawie i za tydzień również przyjeżdża. Czuję się bezpieczna i kochana, gdy wiecznie splata swoją dłoń z moją, ale pamiętam Marsa. Gdy leżał na boku, plecami do mnie, a ja się do niego przytuliłam, oparłam policzek o jego łopatki i przerzuciłam przez niego ramię, a on po prawie 3 latach takiego spania po raz pierwszy chwycił mnie za dłoń i zaraz się speszył odwijając palce i po prostu wciąż mnie trzymał tak, jakby moja kończyna stanowiła jego personalną przytulankę.
To było wyjątkowe, z szybszym biciem serca, z ciepłem rozpływającym się po całym ciele.
A to, że Kuba trzyma mnie za łapkę, gdy ja w drugiej mam zapakowany na wynos kubełek Classic z KFC (śniadanie) i idziemy, a ja mu opisuję po kolei wszystkie budowle - to jest normalne.
Im bardziej on mnie chce, im częściej to mówi - tym bardziej ja mam ochotę uciec.
Ale trwam, bo wiem, że warto. Że ostatnie 3 lata były niezdrowe, toksyczne, a ja naprawdę zasługuję na cudownego chłopaka, który będzie mnie kochał, będzie o mnie dbał i przede wszystkim mnie nie zawiedzie.

poniedziałek, 23 września 2013

Niespodziewana miłość, Wisła dziewięciu mostów...

Chyba nie do końca wiem jak mam zacząć to co chciałabym napisać. Zdaję sobie też sprawę z tego, że dawno tego nie robiłam...przede wszystkim dlatego, że nie miałam pojęcia jak to wszystko ubrać w słowa.
Pojechałam do Warszawy, poznałam tłum fantastycznych ludzi, frytki z OKIENKA, lemoniadę z Bułkę/Bibułkę, plaże nad Wisłą i warszawskie domówki. Szczerze zakochałam się w tym wszystkim. W pędzie wielkiego miasta za którym ja stanowczo nie nadążam, we wspaniałych, klimatycznych miejscach pełnych ni to dziwnego rodzaju lansu ni to swobody. Warszawa jest specyficznym miastem i żeby w nim żyć, trzeba być albo osobą psychiczną, albo się tam urodzić. Większość ludzi, których tam poznałam jest właśnie drugiej kategorii. Zaprawieni w boju młodzi Warszawiacy z tunelami w uszach, z uśmiechami na szczupłych twarzach i tym pędem, tą swobodą znaną i rozumianą tylko przez nich.
W stolicy możesz być kim chcesz. Na każdego czeka multum możliwości, jeśli tylko się tego chce i dąży do tego ciężką pracą. Warszawa też wymaga i jednocześnie pobłaża. To takie miasto w którym nikogo nic nie dziwi, gdzie wychodzisz na ulicę w piżamie i nikt nic sobie z tego nie robi, a nawet po drodze spotykasz ludność również w piżamkach. Natomiast większość tak nie umie. Tu jednak warto się pokazać, uśmiechnąć i powyglądać. Nawet jeśli w tym tłumie nikt Cię nie zauważy.
W Warszawie odkryłam, a raczej zostałam odkryta przez Kubę (Nie pasuje mu żadna ksywka, żadne inne imię. Kuba to Kuba). Spontaniczna, naturalna, pełna swobody i zaufania relacja wywiązała się w chwili w której podał mi rękę mówiąc "Hej, mam na imię Kuba". Czysto przyjacielsko, a jednak z ukradkowymi spojrzeniami znad frytek, z delikatnym przesunięciem palca po jego tatuażu, z perfekcyjną zgodnością poglądów, kompletnie innym hobby i identycznym poczuciem humoru.
I ta malutka myśl "To przyjaciel Markosi. Osoba dla Ciebie aseksualna" i ta malutka kartka, którą czytałam tysiące razy, która była moją jedyną lekturą w drodze do domu pociągiem.
Otwierając list od Kuby poczułam się tak jakbym zawsze na niego czekała, jakby wszystko co w nim napisał było dla mnie oczywiste, pełne szczęścia i tego uczucia, którego nie znam i nie rozumiem. Spełnienie? Radość? Zepsuta niespodzianka? Chyba miało to coś z tym wspólnego... i od tej pory jest mój. Kontaktowaliśmy się przez telefon, przez dziwne komunikatory codziennie wymieniając miliony wiadomości, zdjęć, filmików, poznając się i wspólnie marząc jak to będzie, gdy już będziemy blisko siebie. Słuchałam o tym, jak to będzie mnie brał w ramiona, jak będziemy się całować na blacie, jak będziemy rozmawiać i rozmawiać, jeść razem wszystko co się tylko da, zasypiać i budzić się razem.
Spotkaniem byłam przerażona, wróciłam do domu z pleneru w Zakopanem i z uśmiechem zauważyłam w mieszkaniu właśnie Kubę. Był przy mnie. Nie było niezręcznie, nie byliśmy sztywni, chociaż na pewno trochę nieśmiali...Tuliliśmy się do siebie, trzymaliśmy za ręce i przede wszystkim...nie boję się.
Kuba mnie nie odrzuca, jest dla mnie czuły, delikatny i cierpliwy, spokojnie mnie całuje, ale tak, że czuć między nami napięcie. Pierwszy chłopak od dłuższego czasu, który sunąc dłonią po mojej talii wywołuje moje dreszcze i delikatne westchnienie. Chłopak składający na moich wargach subtelne pocałunki, muskający usta językiem, zachłannie przyciskający mnie do siebie w sposób, który mówił "Pragnę Cię, ale zaczekajmy". Po raz pierwszy też spotykam się z tym, że jakiś chłopak o mnie dba. Kuba jest partnerem. Jest Mój. Jest przyjacielem, jeszcze nie kochankiem, ale z pewnością będzie cudowny... i sobie z tym nie radzę. Nie jestem przyzwyczajona do takiego zachowania, do tego, że komuś tak bardzo zależy, że walczy o mnie, przepuszcza wszystkie pieniądze na bilety do Szczecina, ale szczególnie mam problem z tym, że to jest poważne, że wiem na czym stoję. Że dążymy do związku, że oboje tego chcemy, podobamy się sobie, przy nim...przy nim czuję się wyjątkowa, bo jestem sobą. A on mnie dalej obejmuje, gdy smarkam chora w chusteczki, gdy zasypiam, robię herbatę, oglądam TV i pokazuję mu miasto.