czwartek, 15 sierpnia 2013

doceniam to co czuję, szczęściem koloruję...

Biegłam przez ciemne pole, wokół rozrastały się miliony konopii, unosił się słodki dym zatykający płuca, a ja uciekałam. Nie wiem kto mnie gonił, ale biegłam najszybciej jak tylko potrafiłam okrutnie bojąc się tego co by się stało, gdybym chociaż na chwilę zwolniła. Łzawiły mi oczy, bolały nogi, łapała kolka, gdy tak poruszałam się w zawrotnym tempie, by zaraz spaść.
- Miałam zły sen - wysłałam smsa o godzinie 3:50 wcale nie spodziewając się odpowiedzi i wetknęłam Biancę (mój telefon) pod poduszkę próbując uspokoić oddech. Od kilku miesięcy miałam koszmary. Każdy był różny, ale połączony z innymi dziwnymi aspektami. W każdym śnie były niedźwiedzie, zawsze uciekałam... i zawsze przegrywałam w końcu spadając i ginąc. Poczułam łagodne wibracje pod poduszką i wyjęłam telefon odnajdując na nim smsa.
- Nie bój się, jestem obok - przeczytałam, a szeroki uśmiech wskoczył na moją twarz, gdy z powrotem się kładłam na polowe łóżko. Spokojna, szczęśliwa? Saba? Chyba wakacyjna miłość nagle zaczyna znaczyć więcej niż wakacje. Rwl jest idiotą. Idiotą w rurkach, bluzce w paski, z kolczykiem w uchu i szyderczym uśmiechem, mającym ciętą ripostę na każde pytanie. Wiecznie zazdrosny o moje fantazje z Bednarkiem, ratownikiem z Pobierowa i z Alfiem, paskudnie zaborczy i zajmujący, nie znoszący odmowy...jest skończonym chujem, ale gdy po raz kolejny go budzę w nocy, a on mnie uspokaja słowami, lub usypia mnie grając mi przez telefon na gitarze - wiem, że mnie lubi.


**
Mając szansę na to, by odzyskać przyjaciela w mojej głowie nagle pojawia się pytanie :
- Saba? Chcesz tego tak właściwie? Czy ty tego chcesz?
Wtedy też się zastanawiam jak to tak właściwie było przez te 3 lata, czy my chociaż przez chwilę byliśmy przyjaciółmi? Przypominam sobie jego dumną minę, gdy występowałam na Dniu Liczby Pi, pamiętam jak mnie przytulał, gdy wyprowadzali się dziadkowie i pamiętam jedną chwilę, jak przez mgłę : ja wtulona plecami w Marsa, obejmująca A. i nagle wybuchająca płaczem. To był jeden z niewielu momentów w których pokazałam mu własne cierpienie, gdy tak płakałam nieprzerwanym strumieniem ze złości i bezsilności wgryzając się w poduszkę.
Ale też ile razy słyszałam, że nie przyjedzie bo idzie na piwo z kolegami, gdy ja błagałam, by przy mnie był. Ile było tych apeli na których nie był, przeglądów o których zapomniał, jak często mi odmawiał, nie miał czasu, porzucał mając swoje przerwy.
I teraz, gdy ja rozpaczliwie wołam o powrót mojego przyjaciela, o człowieka, którego kocham i o kogoś, przy kim w końcu poczuję się bezpieczna, przy kim odetchnę z ulgą w końcu czując, że nie jestem sama - on mówi, że nie jest gotowy i potrzebuje czasu.
To nie jest przyjaźń taka jaką miałam z Królikiem, gdy teraz - po schizmie wschodniej, gdzie nawzajem po 10latach przyjaźni próbowałyśmy zniszczyć sobie życia, nie wiem...ale chyba niezależnie od tego co się wydarzyło mam naiwne przeczucie, że gdybym poprosiła ją o pomoc - byłaby przy mnie.
Marsa i mnie nie da się porównać do mojej relacji z A., która tłucze się kilka godzin z Warszawy pociągiem, bo stwierdziła, że coś jest nie tak, że jej potrzebuje i, że ona przyjedzie by się ze mną nawalić jak stodoła (obawiam się też, że nigdy jej nie powiedziałam jak dużo znaczyło dla mnie to, że przyjechała aż ze stolicy, na tę jedną noc, by po prostu sprawić, że zapomnę o tym co się dzieje).
Mam też Markosię, która biła mi brawo z każdym następnym krokiem postawionym ku ludziom, która ma mnie serdecznie dość, a i tak odbiera każdy telefon godzinami słuchając mojego płaczu.
Rolcia, która niezależnie od stanu naszej relacji (zaraz po moim "dobra, spierdalaj") dzwoni, pyta co u mnie i za każdym razem leciała ze mną po test ciążowy.
Mandarynka  każdy mój wybryk kwitująca : "Saba, jesteś Sabą. Właśnie przez to masz pełne prawo do tego co robisz i przy okazji usprawiedliwienie".
Hiszpanka pijąca ze mną przez FB, mimo iż jest w durnym Madrycie wciąż uważnie śledząca moje poczynania, a gdy już jest obok...jest tak jakby zawsze była i nigdy w tym cholernym Madrycie nie mieszkała.
Bambi i Kejti pozwalające mi na chwile zapomnienia.
PG kochający mnie całym swym pedalskim jestestwem, słuchający (z wzajemnością) o wszystkich erotycznych perypetiach i dbający o moje dzienne zapotrzebowanie na M&M'sy.
Wydaje mi się, że największa różnica między tymi ludźmi, a Marsem polega na tym, że im zależy. Że oni za mną tęsknią, gdy mnie nie ma, że pamiętają o mnie, kochają mnie i jakbym przez przypadek wyzionęła ducha, to całą grupą by mnie wytargali z grobu, przywrócili do życia i zlinczowali za to, że odważyłam się ich zostawić.

(Mój Boże...przeczytałam to sama sobie i nie wiem jak mogę być tak niewdzięczna.
 Z jednej strony czuję się tak jakby Mars był całym moim światem i nie zauważam ludzi, dzięki którym tak naprawdę jestem wciąż w jednym kawałku. Z drugiej strony...kocham tych ludzi i, gdy mam chociaż część przy sobie - żyję bez Marsa. Nawet całkiem nieźle...więc skoro nie chce...nie musi wracać)

1 komentarz:

  1. jakieś ciepełko tu jest dzisiaj. Pozytywnie! Bywa tak, że mimo tych przykrych spraw mamy ochotę przytulić tego chuja i przyjąć go z otwartymi ramionami, zabić gnoja, zwykle jest tak, że mamy 'wyjebane' tak długo, jak długo go nie widzimy ;) Dlatego PRZYJACIELE bądźcie zawsze blisko ;3

    OdpowiedzUsuń